Po raz kolejny próbuję otworzyć oczy, może tym razem zobaczę tego mężczyznę. Nadal jednak moje wysiłki na nic się nie zdają, więc zrezygnowana rozglądam się po tej głębokiej czerni. Może sobie coś zanucę? Bo śpiewać raczej nie potrafię, a jeżeli jest tu ktoś, to lepiej, żeby nie umarł od mojego wycia. Wybieram losową melodię i zaczynam nucić. Całym ciałem - o ile je mam - wczuwam się w jej rytm i nawet nie zauważam kiedy głos, który przez cały czas do mnie mówił, ucicha. Otwieram oczy. Bez żadnego oporu, bez trudu. Ale to co widzę to nie zielona pościel i pidżama w kropki. Przez kilka sekund staram się przyzwyczaić moje oczy do tego skupiska kolorów. To nie jest nieograniczona biel czy głęboka czerń. Znajduję się na ulicy, na środku jezdni. Stoję dokładnie naprzeciwko dużego, jednorodzinnego domu. Jednopiętrowy, beżowy budynek ogrodzony brązowym, metalowym płotem. W obszernym ogrodzie znajdowała się jakby wiecznie zielona trawa, kilka równie zielonym krzaków, w tym białe róże, o których wspomniał ten mężczyzna. To pewnie jakiś zbieg okoliczności. Droga prowadząca od rzeźbionej furtki do schodów wyłożona była kamieniami o różnych wielkościach i w stonowanych kolorach. Niewiele myśląc ruszyłam w stronę domu. Zaraz, czekaj. Mogę się ruszać? Najwidoczniej tak. Postanowiłam wykorzystać to, że jestem zdolna do panowania nad swoim ciałem. Opuściłam głowę, by spojrzeć na swoje stopy, jednak nie było na nich żadnego rodzaju obuwia. Właśnie szłam do jakiegoś domu, który wydawał mi się tak cholernie znajomy; po zimnym asfalcie, którego to zimna wcale nie czułam, ale wiedziałam, że jest zimny; całkiem boso. Na dodatek jestem ubrana w tą okropną, szpitalną pidżamę, która pewnie odsłania połowę z każdego mojego pośladka. Super, co nie? Nie było tu nikogo, co, moim zdaniem, było jak na razie jedynym plusem całej ten chorej sytuacji. Ciągle szłam. Myślę, że nawet gdybym chciała zawrócić to nie dałabym rady. Te nogi były jakby sztucznie dołączone. Należały do mnie, ale to nie ja nimi kierowałam. Czyli jednak nie mam pełnej władzy nad ciałem. Dobrze chociaż, że mogłam zwiedzić trochę tę okolicę, nawet jeśli będę zmuszona patrzeć na to, co niekoniecznie chcę zobaczyć. Zbliżyłam dłonie do okrągłej gałki przymocowanej do furtki, by ją otworzyć. Nie mam blizn na rękach. Czy to możliwe, że jakimś cudem zniknęły? Chcę złapać gałkę, lecz moja dłoń przez nią przeniknęła. Po prostu fantastycznie - jestem duchem. Nie dość, że nie mam pełnej władzy w nogach to jeszcze nie mogę niczego dotknąć. W momencie, w którym ja użalałam się nad swoim dotychczasowym losem reszta mojego ciała postanowiła po prostu przeniknąć przez metalową konstrukcję kierując się w stronę posesji. Z każdym krokiem coraz głośniej słyszałam dźwięki dobiegające stamtąd. Wdrapałam się po schodach uważnie patrząc na każdy mijany detal, jakbym chciała później zrobić ich idealną kopię. Zawiał lekki wiatr, który wprowadził wiszące przed głównymi drzwiami dzwonki w ruch. Jak dobrze jest usłyszeć coś innego niż ten męski głos, na który byłam skazana. I tak jakby na zawołanie pojawił się on. Był cicho, a potem robił się coraz to głośniejszy. Weszłam do środka próbując nie zwracać uwagi na ten dźwięk. Zrobiło się cieplej. Stałam teraz po drugiej stronie tych masywnych drzwi. Przed sobą miałam podłużny hol, a obok schody prowadzące na pierwsze piętro. Nie miałam pojęcia skąd, ale byłam niemalże w stu procentach przekonana, że pierwsze drzwi na prawo na górze to łazienka. Przecież nigdy wcześniej nie widziałam tego domu. Więc dlaczego byłam taka pewna swego? Wkroczyłam do salonu i zobaczyłam ją, siedzącą na bordowym fotelu, wlepiającą swoje zmęczone, brązowe jak czekolada oczy w ekran telewizora, na którym co jakiś czas ukazywały się uśmiechnięte twarze wywołujące podobną reakcję u niej - tej starszej kobiety. Przez moment przeszła mi przez głowę myśl, że może mnie zauważyć. Ale przecież jestem duchem ubranym tylko w szpitalną pidżamę.
- Pamiętam, jaka wtedy byłaś zdenerwowana. Musiałem za Ciebie otworzyć ten list, za bardzo trzęsły Ci się ręce. Tak bardzo chciałaś się dostać do tej szkoły. Pamiętam Twój wyraz twarzy, ten piękny uśmiech, na który tak uwielbiałem patrzeć, kiedy przeczytałem, że Ci się udało. Pomimo mrozu na zewnątrz i chłodu w moim pokoju Ty nie pozwoliłaś, by było nam zimno. Wtulałaś się w mój tors i całowałaś mnie namiętnie. Nawet nie wiem jak to opisać - zaśmiał się. - Usiedliśmy na mojej kanapie, a Ty nie puściłaś mnie nawet na sekundę. Siedzieliśmy wtuleni w siebie. Pamiętam, jak prawie płakałaś od nadmiaru emocji. Stwierdziłem, że może warto wpaść do Twojej mamy, co by się tak nie martwiła. Od razu zerwałaś się z miejsca i już prawie biegłaś tam bez kurtki i butów, ale jakimś cudem udało mi się Ciebie uspokoić.
Patrzę na zdjęcia. Mnóstwo fotografii w różnych ramkach stojących nad kominkiem. Na każdym z nich widnieją szczęśliwi ludzie. Uśmiechają się, więc są szczęśliwi, prawda? Z sąsiadującego z salonem pokoju dopływają do mnie fale boskiego zapachu. Nie musiałam patrzeć, co robi. Wiedziałam, że to ciasto marchewkowe. Co to było za miejsce, że czułam się w nim jakbym znała każdy jego kąt, nie było zapachu, którego bym nie znała? Postanowiłam wejść do kuchni, popatrzeć na tą kobietę przy pracy. Ciekawiło mnie to, chociaż jej nie znałam. Pewnie każdy na moim miejscy miałby okropne wyrzuty sumienia. Stoję w jakimś obcym domu kompletnie niezauważona oglądając jak starsza kobieta przygotowuje mój ulubiony deser. Ale nie ja. Czułam się tutaj bezpiecznie. Rozglądałam się po pomieszczeniu co jakiś czas spoglądając na czarnowłosą kucharkę. Z radia płynęły dźwięki spokojnej melodii, gdy nagle usłyszałam trzask drzwi i dwa śmiechy. Odwróciłam się w momencie, gdy do pomieszczenia wpadła dwójka wyraźnie zadowolonych, młodych ludzi. Dziewczyna i chłopak, na oko 20-latkowie. Spojrzałam na nią jak na odbicie w lustrze. Włosy sięgające lekko ponad pas. Były brązowe, a ich końcówki w każdym kosmyku były innego koloru. Ubrana w czerwone trampki, czarne leginsy pełne agrafek różnych rozmiarów, koszula w czerwono-czarną kratę, a pod nią koszulka zapewne jakiegoś zespołu, ale kompletnie nie potrafiłam rozpoznać. To byłam ja? Przeniosłam wzrok na moje włosy by ocenić ich obecny stan. Jednak zauważyłam brak jakichkolwiek innych kolorów niż brąz, którym pokryte były one on czubka głowy po zdrowe końcówki. Jakim cudem dziewczyna stojące przede mną i mówiąca jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa do tej starszej kobiety; mogła być mną? Dopiero teraz zauważyłam, że ramieniem obejmuje ją jakiś chłopak. Spojrzałam ja jego czarne trampki, dziurawe jeansy, skórzaną kurtkę, na jego szczęśliwą twarz, wyraźnie zakochane, błękitne oczy, usta, które pod wpływem jakiegoś bezwarunkowego odruchu wykrzywiały się w ten uśmiech, którego ja od tak dawna nie miałam na swoich ustach. Jego niedbale postawione do góry włosy, które prosiły się by je dotknąć. Dziewczyna skakała i mówiła coś do kobiety, która najwyraźniej była z tego powodu zadowolona. Słyszałam słowa, ale nie rozumiałam ich. W głowie trochę szumiał mi głos tego mężczyzny. Przyglądałam się im dopóki ten chłopak się nie odezwał. Usłyszałam jego głos, który tak bardzo znałam. Poczekaj, próbuję połączyć fakty. Jeżeli to jestem ja, to jest mój chłopak, to mężczyzna, który cały czas do mnie mówi to mój... Mąż?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz