środa, 22 stycznia 2014

Friend

Dlaczego wszystko się rozmazuje? Nie, poczekaj! NIE! Chcę jeszcze raz na niego spojrzeć, ale go nie widzę. Rozmazał się, stał się niczym doskonały makijaż zmyty przez słone łzy. Łzy, które teraz spływały po mojej twarzy. Zamknęłam oczy, lepiej nic nie widzieć niż musieć patrzeć na jego zniekształconą twarz, jeszcze sekundę temu taką idealną. Opuściłam głowę i zaczęłam się cofać. Chciałam wyjść z tego pomieszczenia, z tego domu. Nie zauważyłam kiedy ostatni krok postawiony na posesji był przy krawędzi. Nie zatrzymałam się. Dopuściłam, by na moją prawą stopę przeniósł się cały ciężar ciała. Ciekawiło mnie co będzie dalej. Co się stanie? Spadłam. A raczej spadałam. Pozwoliłam sobie lekko podnieść powieki. Wokół mnie nie było nic. Nawet kolorów. Spadałam w przepaść czując jak moje serce się rozpada. Rozpada się na miliony kawałków, które jakby szybują ku górze, a tak na prawdę zostają w miejscu, to ja spadam nieustannie w dół. Po chwili tym odłamkom towarzyszą też łzy, które są takie jak ja. Są za słabe, by powiedzieć 'NIE', by chwycić się i nie puszczać. Nim zdążą dotrzeć do mojej bladej skóry oddalają się ode mnie. Wolą uciec. Oh, kochane łzy, dlaczego nie chcecie ze mną zostać? Jesteśmy przyjaciółmi. Przecież jeśli tyle razy się kogoś spotyka, to staje się on przyjacielem, prawda? Kochane łzy, słone łzy, widziałam Was wystarczająco dużo razy, by nazwać Was przyjaciółmi. A teraz odchodzicie ode mnie. Chcę Was złapać, ale moje ręce są za krótkie. Nie karzcie mi patrzeć na Was tym smutnym, pustym wzrokiem. Spadam w otchłań niczego. Nicość pochłania całe moje ciało w swoje macki. To jest przyjemne, nie mam już uczuć. Długie dłonie mojego chirurga powoli i bezboleśnie wyjmują z mojego wnętrza wszystkie uczucia. Nie potrafię się już śmiać, ani płakać. Jestem pustą lalką, której szklane oczy nigdy nie przestaną być zaczerwienione, ubraną w piękną kreację. Jestem piękna. Patrzę na swoje dłonie. Dlaczego są fioletowe i takie chude? Są piękne. Zaraz, gdzie moje nogi? A, tutaj są. Zamiast w dół spojrzałam w górę. Zabawne. Ruszam palcami. Wyglądają jak małe kiełbaski. Jestem głodna. Dlaczego już nie spadam? A może spadam, ale tego po prostu nie zauważam? Bolą mnie oczy. Chcę iść spać. Daj mi zasnąć. Proszę, już nie chcę spadać. Pozwól mi zamknąć oczy, nie chcę, by cały czas były tak pięknie zaszklone jak u porcelanowej lalki. Dotykam włosów. Są miękkie jak poduszka. Położę się na nich i zamknę oczy. Już mam je pod sobą, ale pusty wzrok skierowany mam na przestrzeń przed sobą. Moje oczy są piękne. Czuję to. Ich tęczówki odbijają się w blasku tej pustki. Teraz spadam już bezwładnie. Zimne powietrze rozwiewa moje puszyste niczym pierze włosy, ale ja go nie czuję. Nie czuję tego zimna. Czym jest zimno? Przeciwieństwem ciepła, tak? Czemu czuję je w środku? Czemu jestem zimna? Nie żyję...

Niebieskooki siedział na tym zielonym krześle, w tej sali z numerem 30, w tej niewygodnej pozycji. Ciągle trzymał ją za dłoń. Ciągle miał nadzieję, że go słyszy. Że nie jest tak źle, jak przewidują lekarze. Nie miał pojęcia, że tak ważne jest dla niej to, co on mówi. Chociaż jeszcze nie wiedziała, że to on, to dzięki niemu dowiadywała się tego, co zapomniała. Co wydawało się dla niej czymś zupełnie nowym, pomimo tego, że wiedziała wszystko. Wiedziała, gdzie się znajduje, jakich ludzi mija. Ale nie zdawała sobie sprawy z tego, co spowodowało, że leży w szpitalu. Ona nawet nie wiedziała, że się tam znajduje. Dla niej to wszystko było jakimś chorym żartem, nie wiedziała co jest prawdziwe, co jest wytworem wyobraźni. Ale on jej tej historii nie powie. Na razie zachowa ją w tajemnicy przed nią. Ona potrzebuje czasu, by poznać siebie. A on ciągle mówił. Opowiadał jej różne historie.

Leże w łóżku. Czuję jak głowa powoli wtapia się w miękką poduszkę, zdaje się, że zaraz zniknie. Czuję ciepło na całym ciele, zapach świeżo wypranej pościeli, pod którą się znajduję. Tak właściwie to gdzie jestem? Czy to takie ważne? Przecież poznaję ten zapach. Moja głowa już prawie utonęła w poduszce ale zdążyłam podnieść się, by zacząć kolejny dzień, tak jak gdyby nic. Rozglądam się po pomieszczeniu. Na ścianie po lewej stronie ode mnie obszerne okno, przez które nieśmiało jeszcze przenikają przez śnieżno-białą firankę leniwe, poranne promienie słońca. Łóżko, na którym aktualnie siedzę znajduje się dokładnie na środku. Przed sobą widzę tablicę korkową, która od razu mnie zainteresowała. Wstałam i podeszłam do wiszącej na ścianie płaskiej powierzchni ze słomy. To co tam zobaczyłam było dla mnie odpowiedzią na wszystko. Moje pierwsze piórko, kartka z wierszem, kilka przypinek, moje amatorskie rysunki m.in jeżyk punk, kot na motorku; zdjęcie z moją przyjaciółką, plan lekcji, kilka bazgrołów i śmieci. Zaśmiałam się. Zawsze dbałam o to, by moja tablica korkowa wyglądała tak by odzwierciedlała aktualną mnie. Raz były to rysunki szubienic, tabletek i tego typu spraw, a innym razem pełne koloru portrety i zabawne zdjęcia. Szalona piętnastolatka i te wahania nastrojów. Kierując się do drzwi mijałam lustro, do którego postanowiłam zajrzeć. Stałam właśnie przed zwierciadłem, w którym wyglądałam po prostu okropnie. Zmęczona twarz, włosy w totalnym nieładzie. Szpitalna sukieneczka. Biały materiał w czarne kropeczki. Znowu jestem duchem. Tym razem podeszłam do tego trochę bardziej ludzko, pomimo tego, że istnienie w takiej postaci nie jest charakterystyczną cechą ludzi. Może to i lepiej, że nikt nie widzi jak teraz wyglądam. Wyszłam z pokoju i skierowałam się schodami w dół. Ha, przecież już tu byłam. W kuchni spotkałam tą, którą tak bardzo chciałam zobaczyć.

- O, kochanie, już wstałaś! Chcesz naleśniczka?

Serce podeszło mi do gardła. Przestałam oddychać, jeżeli w ogóle wcześniej oddychałam. Otworzyłam usta by coś powiedzieć, kiedy poczułam przewroty w żołądku i przede mną, a tak na prawdę ze mnie wyszła dziewczyna, którą już widziałam. A nawet miałam przyjemność nią być. Całe moje ciało jakby na znak rozluźniło się, odetchnęłam z ulgą. 

- Nie zdążę zjeść, mamo. Jestem już spóźniona. 

Wzięła jabłko i wyszła z domu. Postanowiłam pójść za nią. Wsiadła do szkolnego autobusu. Tak, to chyba był szkolny autobus. Weszłam za nią i usiadłam na oparciu jednego z miejsc. Jechaliśmy do szkoły. Spojrzałam na "siebie". Przedostatnie siedzenia, opiera nogę o krzesło, na którego oparciu siedzę. Kolorowe końcówki włosów teraz wygięte każda w inną stronę, czarne, podarte spodnie, koszulka w jakimś czarno-białym emotikonem. Siedziała sama, mając w uszach słuchawki i patrząc w dal przez okno. Nie wiem co wtedy czuła, ale było mi jej trochę żal. Dobrze znała drogę prowadzącą od jej domu do budynku szkoły. Inaczej nie zareagowałaby w ten sposób, kiedy drzwi otworzyły się w teoretycznie złym momencie. Spojrzała na wejście, w którym po chwili pojawił się chłopak podobnej postury do niej. Szczupły, ubrany na czarno. Rozglądnął się po całym pojeździe by znaleźć miejsce, na którym mógłby usiąść. Ich spojrzenia się spotkały. Ona szybko przeniosła swój wzrok na czerwony materiał, którym obite były siedzenia. Nie mogła dopuścić, żeby pomyślał sobie, że ją obchodzi. Nawet odrobinę. Za wiele przeszła, by teraz musieć znosić to wszystko po raz kolejny. Uśmiechnął się. Ruszył przez cały autobus spotykając się z ciekawskimi jego osoby spojrzeniami. Zatrzymał się dopiero koło jej miejsca, obrócił na pięcie o 90 stopni. Spojrzała na niego, jak mogła nie spojrzeć. Przecież nie znała kolesia, mógł jej ukraść torbę czy coś. Po raz kolejny ich oczy były na jednej, wspólnej drodze. 

- Wolne? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz