czwartek, 30 stycznia 2014

Game

- Czekaj! - powiedziała kładąc mu dłonie na klatkę piersiową tak, by móc go odsunąć.
- Co znowu?
- Nie znam Twojego imienia. To niegrzeczne z Twojej strony, że się nie przedstawiłeś - pogroziła mu palcem. Spojrzał na nią z otwartymi ustami i błagalnym wzrokiem.
- Jestem Jared.
- Miło mi, Alice - powiedziała podając mu dłoń. Chłopak chwycił ją z uśmiechem na ustach. Dziewczyna przyjaźnie potrząsnęła ręką i już puszczała uścisk, gdy nagle poczuła szarpnięcie i znalazła się niebezpiecznie blisko niego. Czuła jego dłoń na plecach, jego ciepły oddech. Głowa niebieskookiego zbliżała się do jej. Chłopak w duchu odetchnął z ulgą. Do trzech razy sztuka, tym razem na pewno się uda. Pochylił twarz, ale dziewczyna w ostatnim momencie uchyliła głowę i zwinnym ruchem wyswobodziła się z jego objęć.
- Och, co znowu?
- Nie ładnie tak całować na pierwszej randce - odpowiedziała z dziecinnym uśmiechem. - Czekaj. To nawet nie jest randka.
- Co jutro robisz?
- To nie jest takie proste, kochany - zaśmiała się i ruszyła dalej w stronę domu.

Ciemna ulica, zmęczone, uliczne lampy, kompletna cisza. Szli obok siebie, ale jakby osobno. On myślał o niej nieprzerwanie. Co to miało znaczyć? Próbował przypomnieć sobie każde jej słowo. Myślał, że są tam ukryte jakieś znaki, które przeoczył. Ona kołysała się trzymając ręce w kieszeniach. Jej różnokolorowe końcówki włosów postanowiły pohuśtać się na tych delikatnych kosmykach. To w lewo, to w prawo. Dzieliło ich może pół metra. Obserwował każdy jej ruch, każdy lekko postawiony krok. Ona co jakiś czas odwracała się by upewnić się, że za nią idzie, przy okazji posyłając mu ten uśmiech, o którym nie wiedziała, że go posiada. To ten uśmiech zawrócił mu w głowie najbardziej. Za każdym razem, razem z ustami, śmiały się także jej oczy. Więc nie mógł być dla niej obojętny. Gdyby był nie zachowywałaby się tak. Tak naprawdę nie znał jej wcale, nie wie jaka jest przy chłopakach takich jak on. Jest i jej ulica. Od domu dzieliło ich kilkadziesiąt metrów. Zwolniła krok, by mógł jej dorównać. Spojrzał na nią, na jej zamyśloną twarz. Nie wiedział co dzieję się po przekroczeniu progu tego budynku. Stali przed furtką prowadzącą do dużego, jednorodzinnego domu. Wyglądała przepięknie. Zmęczone, zielone oczy, w których na co dzień widać przede wszystkim radość do wszystkiego, ale o godzinie takiej jak ta, dziewczyna zdejmowała tą maskę i po raz pierwszy zobaczył tam coś innego. Była samotna. Czuła się mała na tym świecie. Patrzyła na niego. Na każdy ledwo widzialny kontur jego twarzy. Wiedziała, że to się inaczej nie skończy. Ale jeszcze nie była tego pewna. Wolała najpierw się upewnić. Podeszła do niego i mocno wtuliła się w niego. Chciała go pocałować, ale wtedy to wszystko potoczyłoby się tak jak zawsze. Dzisiejszej nocy mogła pozwolić sobie tylko na to, jego usta jeszcze przez dłuższy czas będą dla niej niedostępne. Objął ją i położył głowę na jej miękkich włosach. Czuł jej szampon do włosów, jej perfumy, ją. Chciała wypłakać mu się w ramię, ale wtedy zapytałby co się stało a ona musiałaby powiedzieć mu całą swoją historię. A tego nie chciała. Nie teraz, kiedyś mu powie. Jeżeli wszytko nie zboczy na ten pieprzony tor, na którym nie chciała się znaleźć. Nie z nim. Czuła, że on jest inny. W duszy wyśmiewała samą siebie. Przecież to kolejny koleś, który ją wykorzysta i porzuci. Ale ona nie słuchała tego głosu, chciała przez chwilę myśleć, że to może się udać. Było jej ciepło mimo nocnego chłodu. Powoli zwolniła uścisk i odsunęła się na kilka centymetrów. Jego oczy już tęskniły. Ta dziewczyna była inna niż wszystkie, które do tej pory znał. Chciał ją poznawać, trzymać za dłoń, gładzić włosy. Ledwo się znali a ona już tak zawróciła mu w głowie. Wiedział, że nie będzie łatwo. Ona dużo przeżyła, ale on chce jej pomóc. Brunetka szybkim ruchem zbliżyła twarz do jego policzka zostawiając na nim delikatny pocałunek po czym wbiegła na teren posesji dalej na niego patrząc. Znieruchomiał. Przez jego całe ciało przeszły lekkie ciarki. Jej ciepłe, delikatne usta na jego policzku. Spojrzał na nią i się uśmiechnął. Ona widząc jego reakcję odwzajemniła to tym samym. Machnął ręką mówiąc krótkie "Cześć", obrócił się i postawił pierwsze kroki z wielu, które jeszcze dzisiaj będzie musiał postawić.

- Hej - zawołała. Spojrzał na nią. - Masz rację. Jestem dziewczynką - powiedziała uśmiechając się.

***
Weszła po cichu do budynku. Już przy drzwiach przywitał ją jej pies, łaciaty kundelek bez jednej łapy. Pogłaskała zwierzaka po łbie i udała się do kuchni. Była głodna. Nigdy wcześniej nie czuła tak nieokiełznanego głodu. Otworzyła lodówkę i wyjęła z niej prawie całe jedzenie, które się tam znajdowało. Zrobiła o wiele więcej kanapek niż zwykle. Wraz z talerzem wypełnionym po brzegi przez różnokolorowe kromki chleba i pełnym nadziei, że coś z niego spadnie psem ostrożnie stąpała po stopniach schodów by jak mysz wślizgnąć się do jej pokoju. Zapaliła lampkę przy biurku, włączyła bardzo cicho radio ustawione na jej ulubiony, rockowy kanał. Wyjęła telefon z plecaka by zobaczyć, czy dotarły do niej jakieś nowości. Wiadomość od Kornelii, w której pisze, że ma do niej zadzwonić kiedy już będzie w domu. Wyszukała jej numer na liście kontaktów i przyłożyła telefon do ucha.

- Cześć.
- O, siema. Dotarłaś?
- Tak. O czym chciałaś pogadać? - spytała brunetka odgryzając kawałek kanapki.
- Mam Ci coś ważnego do powiedzenia - odpowiedziała przyjaciółka poważnym głosem - ale to nie rozmowa na telefon. Możesz być jutro wcześniej w szkole?
- Jasne, będę o 8.
- Ok. Wracał z Tobą Jared? Jakoś w trakcie szukania bibułki się ulotnił.
- Taa - odparła dziewczyna przewracając oczami - uczepił się mnie.
- Ale Ty do niego pierwsza frunęłaś jak pszczółka do kwiatka - zaśmiała się.
- O czym mówisz?
- Oh, come on. Mimo, że jestem totalnie zjarana, widzę jak się na niego patrzysz. Alice, znam Cię już spory czas, wiem o Tobie niemal wszystko.
- Jak bardzo było widać? - spytała przerażona. - O mój... Co, jeśli zauważył? Co ja narobiłam.
- Spokojnie, przecież się nic nie stało. Słuchaj, muszę kończyć, dokończymy rozmowę jutro. Buźka - rozłączyła się. Leżała na łóżku z telefonem przyciśniętym do klatki piersiowej myśląc intensywniej niż zwykle. On chciał ją pocałować. Na pewno zauważył. Kurwa. Mogła się nie zgodzić, nie wciągnąć tego pierwszego bucha. A potem jeszcze kilku następnych. Dlaczego zgodziła się, by z nią wracał? Gdyby odmówiła miałaby teraz spokój. Ale nie, musiał za nią pójść. Musiał narobić jej bałaganu w głowie. Po chwili poczuła wibrację, spojrzała na ekran telefonu ale nie rozpoznawała numeru. Nie był nawet zapisany. Przełknęła ślinę, co jeśli to Kyle? Wzięła głęboki wdech i nacisnęła zieloną słuchawkę.

- Halo?

środa, 29 stycznia 2014

Bake

- Świat jest taki piękny - powiedziała blondynka. Zaciągnęła się jeszcze raz zamykając przy tym oczy, podała skręta kolejnej osobie po czym powoli wypuściła gęsty dym. - Jesteś pewna, że nie chcesz spróbować?
- Jakbym chciała i tak byście mi tego nie dali - odparła Alice. Siedzieli z tym pokoju już którąś godzinę, pomimo tego, że powinni być teraz na zajęciach. Ale oni nie wiedzieli która jest godzina. Nie to teraz było najważniejsze.
- Skąd wiesz? Może dla Ciebie już najwyższy czas by spróbować czegoś nowego?
- Serio mówisz? - spytała brunetka z uśmiechem na ustach.
- Został ostatni buch, łap - wyciągnęła rękę z resztką skręta w stronę przyjaciółki ale przejął go ciemnowłosy siedzący koło niej. Alice spojrzała na niego ze zdziwieniem na co on odpowiedział śmiechem.
- Po studencku? - spytał niebieskooki.
- Nie wiem jak... - odpowiedziała dziewczyna ze spuszczając głowę.
- Pokażę Ci jak to się robi - powiedział uśmiechając się. Upewnił się, że zielonooka obserwuje każdy jego ruch po czym zaciągnął się dosyć mocno. Wyjął owinięty bibułką filtr z ust i zbliżył swoją głowę do brunetki. Dziewczyna w pierwszym momencie odruchowo się odsunęła, ale widząc jego wzrok zrozumiała, że tak ma być. Niepewnie przybliżyła się do kolegi zamykając oczy. Poczuła ciepło na swoich ustach a po chwili dym próbujący dostać się do ich wnętrza.
- Wciągaj powietrze - usłyszała, więc posłusznie to zrobiła. Chłopak odsunął się nieco od niej by mogła spokojnie wypuścić dym. Otworzyła oczy pozwalając wyjść wszystkim jej emocjom wraz z białą chmurą. Nigdy nie widziała jego twarzy tak blisko. Jego oczy, nieco czerwone i szerzej otwarte niż zwykle. Mogła policzyć wszystkie rzęsy okalające te niebieskie ślepia. Pod nieuwagę pozostałej dwójki przyjaciół, którzy skupili się na przygotowywaniu nowego maleństwa, mogła teraz to zrobić. Mogła niepozornie zbliżyć swoje usta do jego i nikt by nawet nie zauważył. W swoim umyśle to zrobiła i było cudownie. Ale przecież nie może pozwolić sobie na zrobienie czegoś takiego. Ich twarze są zdecydowanie za blisko siebie. Ona nawet nie zna jego imienia. Po chwili jego ciemne, delikatnie opadające na twarz włosy zaczęły być cholernie śmieszne. Mimowolnie wykrzywiła twarz w uśmiech, który nie zszedł jej tego popołudnia ani razu z ust. Wszystko było takie zabawne, otwarte okno, zamknięte okno. Po pewnym czasie nie widziała już praktycznie nic, całe oczy miała we łzach. Bolał ją brzuch od tego śmiechu.

Zbliżała się pora nocna a oni dalej do twarzy mieli przyklejony ten sam uśmiech. Alice wstała, pożegnała się z wszystkimi, wyszła z pomieszczenia i już miała opuszczać budynek, kiedy poczuła jak ktoś łapie ją za rękę. Odwróciła się ale w tym świetle, a raczej ciemności nie mogła dostrzec kim jest właściciel tej dłoni.

- Nie możesz sama chodzić w ciemnościach - wyszeptał chłopak. Uśmiechnęła się lekko, choć wiedziała, że on i tak nie zobaczy tego uśmiechu. Wyswobodziła się z jego uścisku i ruszyła przed siebie. On poszedł za nią, nie mógł puścić jej samej. Wiedział, że poradziłaby sobie, ale i tak wolał dotrzymać jej towarzystwa.
- Dlaczego za mną poszedłeś? Oni jeszcze trochę tam posiedzą, mogłeś przecież zostać.
- Nie darowałbym sobie jeżeli coś by Ci się stało.
- Jestem dużą dziewczynką, nic mi nie będzie - mówiła do niego oschle, mimo, że nie chciała.
- Ale nadal jesteś dziewczynką - wyszeptał jej prosto do ucha, na co dostała ciarek. Spojrzała na jego twarz. W tym słabym świetle ulicznych lamp wyglądała jeszcze bardziej intrygująco niż zwykle. Zatrzymała się przed nim. Nawet nie wiedziała dlaczego. - Coś nie tak?

Dziewczyna nie odpowiedziała. Patrząc na niego pustym wzrokiem podeszła bliżej. Jedną dłonią ułożyła na jego twarzy by po chwili móc zbliżyć ją do swojej. Byli tak blisko siebie. Jego ręce powędrowały na jej talię. Dzieliły ich sekundy, serce biło mu coraz szybciej. Spojrzała na jego usta, po czym jej wzrok skierowała ku jego oczom. Uśmiechnęła się zadziornie. Zbliżyła się jeszcze bardziej. Ich usta prawie ocierały się o siebie.

- Berek! - powiedziała wyswobadzając się z jego ramion i ze śmiechem zaczęła biec przed siebie. A on tam stał. Zdziwionymi oczami i z otwartymi ustami obserwował jak brunetka oddala się od niego. Nie rozumiał o co chodzi. W jednej chwili patrzy na niego z pożądaniem w oczach a w następnej ucieka przed nim śmiejąc się jak mała dziewczynka. Frapowała go jeszcze bardziej niż kiedy ją poznał. Ocknął się dopiero wtedy, kiedy zniknęła mu z oczu. Pobiegł w stronę miejsca, w którym widział ją ostatni raz, ale jej nigdzie nie było.

- Hej!
- Szukasz mnie? - usłyszał głos za sobą. Odwrócił się, ale nikogo nie było. Ta dziewczyna jest szalona.
- Gdzie jesteś?
- Zamknij oczy to się zjawię - usłyszał pół szeptem. Pozwolił by jego powieki zakryły pole widzenia. Po chwili otworzył je i na prawdę tam stała. Blade światło padało na jej jeszcze bledszą twarz sprawiając, że wyglądała jak z jakiegoś filmu. Zielone oczy w czarnej ramce patrzyły na niego jakby starały się wniknąć w jego duszę. Pełne usta uśmiechały się zadziornie ukazując lekko przednie zęby. Kosmyk włosów opadał na jej twarz.
- Gdzie mi uciekłaś? - powiedział podchodząc do niej.
- Ja nigdzie przecież nie uciekłam. Stoję tu przed Tobą - uśmiechnęła się a on złapał ją w pasie.
- To dobrze, mogę zrobić to co chciałem - odpowiedział jedną dłonią ściągając kosmyk jej delikatnych jak jedwab włosów z gładkiej twarzy. Zbliżył jej twarz do swojej i zamknął oczy. Tym razem się uda, nie ucieknie mu. Dziewczyna jedną dłoń położyła na jego twarzy gładząc ją miękkimi opuszkami palców. Zbliżyła twarz tak, że wystarczyłby lekki podmuch wiatru, który przechyliłby jego głowę w przód by to się stało.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Cry

- O! i jest, nasza mała księżniczka! - krzyknął do niej Johny. Podniosła głowę i znieruchomiała. Stał tam. Siedział pomiędzy Philipem a Johny'm. Na jej miejscu. Oczy miała szeroko otwarte, wbijała wzrok w niego. Dlaczego tu był? I dlaczego siedział dokładnie na jej miejscu. Nie możliwe, żeby tak szybko go wypuścili. Przecież miała go już więcej nie zobaczyć. Ale skąd mogła wiedzieć, że on tu będzie? Spojrzał na nią tym samym podłym wzrokiem, którym patrzył na nią prawie zawsze. To ją obrzydzało w nim najbardziej. Ten brudny uśmiech. Reszta śmiała się w najlepsze, by po chwili spojrzeć dziwnym wzrokiem na najmłodszą członkinię. Kornelia szybkim ruchem wstała i podeszła do niej stając plecami do ekipy.

- Co Ci jest?
- Co. On. Tu. Robi - wycedziła przez zęby Alice.
- To stary znajomy Johny'ego - Kyle.
- Wiem jak się nazywa - wyszeptała dziewczyna patrząc na brązowookiego blondyna. Czuła jak łzy napływają jej do oczu.
- Skąd?
- Chodź. Przejdziemy się to Ci wszystko opowiem - powiedziała brunetka. Niebieskooka zaciągnęła się ostatni raz po czym rzuciła filtr z gasnącym tytoniem daleko od siebie.

Szły przez cały dziedziniec nie odzywając się. Ich nogi poruszały się w jednym tempie skierowane w stronę pomieszczenia, w którym zazwyczaj jarali. Za budynkiem szkoły znajdowała się niegdyś piekarnia. Splajtowała a budynek do dziś stoi pusty. Dlatego to było idealne miejsce do robienia tego typu rzeczy. Prześlizgnęły się pod oknem znajdującym się w pokoju nauczycielskim i jednym ruchem weszły przez otwór, w którym kiedyś była szyba, do jednego z pomieszczeń budynku. Żeby dojść do celu trzeba było przejść przez korytarz, po schodach na górę i tam znajdowało się kilka pokoi. W każdym z nich była jakaś kanapa, stolik. Nie tylko oni tutaj przebywali, ale Johny jako, że potrafił dobrze się targować, załatwił swojej ekipie jedno z takich pomieszczeń. Usiadły na czerwonej, skórzanej kanapie.

- No więc - zaczęła brunetka. - Poznałam Kyle'a w poprzedniej szkole. Wtedy jeszcze nie ubierałam się tak jak teraz, nie obracałam się w towarzystwie takich ludzi jak wy. To on mnie zmienił. Wtedy był najprzystojniejszym chłopakiem jakiego miałam okazję poznać. Teraz nie mogę na niego patrzeć. Poznaliśmy się na jednej z imprez. Tego samego wieczoru po raz pierwszy się całowałam. Znaczy, po raz pierwszy w taki sposób. Wcześniej były to tylko nieśmiałe buziaki. Ale on... Działał na mnie tak, że robiłam wszystko, co tylko zechciał. Byłam jego pieprzoną zabawką i nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Do momentu. Aż pewnego dnia zadzwonił do mnie, że jego rodziców wieczorem nie będzie i że mam wpaść. Oczywiście się zgodziłam, miał mnie owinięte wokół palca. Ta noc... Była najgorszą nocą jaką kiedykolwiek przeżyłam - po jej bladych policzkach spłynęły pierwsze łzy. - Powiedział, że mam się rozebrać. Zrobiłam to, ale nie wiedziałam, że będzie mi robić zdjęcia. Kazał mi wykonywać jakieś pozy a ja zachowywałam się jak wytresowany piesek, który myśli, że potem dostanie chrupka. Wtedy myślałam, że to jakiś egzotyczny element naszego "związku", ale bardzo się pomyliłam. Kiedy odłożył aparat podszedł do mnie i zaczął mnie całować. Objął mnie w talii i po chwili znalazł się na mnie. Słyszałam rozpinanie jego suwaka kiedy ten całował mnie po piersiach. Powiedziałam mu, że jestem dziewicą. On spojrzał na mnie podnosząc jedną brew, zbliżył swoją twarz do mojej i rzucił tylko "To już nią nie będziesz". Po tych słowach poczułam tylko straszny ból w podbrzuszu, czułam jak się we mnie porusza. Coraz to szybciej. Ciężko oddychał. Z oczu leciały mi łzy, ale myślałam, że tak właśnie robią idealne pary. Bo kilkunastu minutach, podczas których pieprzył mnie jak jakąś lalkę poczułam jak ciepły płyn wypełnia mnie od środka. Zeszedł ze mnie, ubrał się i rzucił na mnie moje ciuchy. Kiedy się ubierałam powiedział mi, że jeżeli będę niegrzeczna to pokaże te zdjęcia całej szkole. Wtedy zaczęłam się go bać. Nie miałam nawet odwagi, żeby to komukolwiek powiedzieć. Starałam się go unikać, bo kiedy tylko mnie zauważył szliśmy to jego pokoju by mógł mnie pieprzyć. Myślałam, że tak będzie do końca szkoły, ale wtedy go złapali. Za rozboje i kradzieże. Nie wiem ile dostał, był pełnoletni, więc wysłali go do więzienia. Cieszyłam się, miałam nadzieję, że to koniec tego całego cyrku. A teraz on, tutaj. Nie ma gorszej rzeczy niż spotkać kogoś, kto zniszczył Ci życie.

Dziewczyna rozkleiła się na całego. Blondynka przysunęła się do przyjaciółki i przytuliła ją dając jej możliwość wypłakania się na jej koszulkę. Zamknęła oczy i zaczęła głaskać zielonooką po włosach, by ją uspokoić, ale w tym samym momencie z korytarza dobiegły znane głosy.

- Mówię Ci, ten towar ma takiego kopa, że... - w drzwiach stanął Philip. Brunetka podniosła głowę by spojrzeć na brata, który patrzył na nią jakby zobaczył ducha. Sekundę po nim jej oczom ukazał się nikt inny niż chłopak z autobusu, więc schowała twarz pod kurtką blondynki. - Co się stało?

Czarnowłosy podbiegł i kucnął przed Alice. Bał się, myślał, że stało się coś naprawdę poważnego.

- Alice, powiedz co się stało.
- Chcę ciastka - wyszeptała brązowookiemu. Ten podszedł do bruneta, dał mu kilka monet i powiedział, że ma przynieść z automatu dwie paczki czekoladowych słodkości a sam wrócił na miejsce przed jej nogami.
- Teraz będziesz mogła mi powiedzieć?
- Philip - zaczęła Kornelia - to babskie sprawy. Nie zrozumiesz.

Zrezygnowany nastolatek zajął miejsce na fotelu na przeciwko dziewczyn. Po kilku minutach wrócił niebieskooki z dwiema paczkami ciastek czekoladowych. Podszedł do brunetki by wręczyć jej ten prezent. Wyciągnął rękę a ona spojrzała na niego zapłakanymi oczami. Widziała teraz całą jego twarz, jak nieśmiało posyła jej uśmiech. Wytarła oczy i poklepała miejsce obok niej. Nie wiedziała czy to dobry krok, ale on miał w sobie coś takiego, że chciała być blisko niego. Nawet jeżeli nie widziała jak ma na imię.

sobota, 25 stycznia 2014

Suprise

Siedziała trzymając w dłoniach słuchawki, z których dało się słyszeć głośne dźwięki perkusji i ostrej gitary. Co ma teraz zrobić? Przedtem nikt nawet nie śmiał na nią spojrzeć, a co dopiero usiąść koło niej w autobusie. Nie to, że była jakimś tyranem. Była inna. W lato nie nosiła krótkich, letnich sukienek i balerinek, tylko trampki, krótkie spodenki i jakąś koszulę. Nie miała wymagań co do ubioru. Dla niej wystarczające były 3 pary butów na cały rok. On tam dalej stał. Czekał na odpowiedź. Wiedział, że się zgodzi, był tak pewny swego, że omal nie usiadł obok tej, która zawróciła mu lekko w głowie kiedy ją pierwszy raz zobaczył. Chwilę temu, tutaj, w szkolnym, żółtym jak skórka cytryny, autobusie. Ona siedziała z kamiennym wyrazem twarzy, pomimo że w środku wszystko szalało. Ludzie wokół niej  przyglądali się tej sytuacji. Każda głowa była ciekawa jak to się potoczy. Siedziała myśląc intensywnie, pod lekką presją otoczenia. Chciała by usiadł. Po raz pierwszy spotkała w tym autobusie kogoś podobnego do niej. Spojrzała na niego. Szczupły, wysoki brunet o zniewalającym uśmiechu i niebieskich oczach. Na nogach miał zniszczone glany. "Dużo przeszły" pomyślała. Jeansy z mnóstwem dziur, przez które w niektórych miejscach nieśmiało wystawały pierwsze młodzieńcze włoski. Kiedy chodził było słychać ciche pomrukiwania jego łańcucha przyczepionego do spodni. Za luźna koszulka na której widniały jakieś chińskie znaki wisiała na nim jak na wieszaku. Ale mimo to, że wyglądał jakby chciał się zaraz rozsypać, miał w sobie coś co sprawiało, że nie mogła przestać o nim myśleć. Co ma robić? Pozwalając mu usiąść narazi siebie na kolejne krzywe spojrzenia i nieustające szepty. W tej szkole trzeba było niezwykle uważać na to co się mówi lub robi, kim się jest. Byli tu ludzie różnej maści. Od szkolnych cheerleaderek chodzących w tych krzykliwych strojach dzień w dzień i szkolnych sportowców zbierających sławę i zasługi, przez urodzonych raperów, muzyków, artystów, aktorów, tzw. kujonów, kończąc na ludziach jej pokroju. Była to na pozór mała grupka ludzi. Koło dziesiątki. Teraz już jedenastki. Mówiono na nich różnie. Ćpuny, metale, brudasy, odmieńcy. Lubili przebywać w swoim towarzystwie, mimo tego, że każdy się od siebie różnił. Alice miała dwójkę przyjaciół, Kornelię i Philipa. Tworzyli zgraną paczkę. Mimo że byli od niej o rok starsi, to zawsze byli dla siebie wsparciem. Traktowali młodszą koleżankę jak siostrę, nie pozwolili, by coś jej się stało. Takich przyjaciół to ze świecą szukać. Z drugiej strony jeżeli nie pozwoli mu usiąść straci szansę na poznanie osoby, która jest taka jak ona. Otworzyła usta, ale nim zdążyła coś powiedzieć kierowca autobusu krzyknął, że ma już usiąść, po czym ruszył swoją maszynę w stronę szkoły. Chłopak wykorzystał okazję i zbliżył się do nastolatki siadając koło niej. Odwróciła głowę, by nie musieć na niego patrzeć. Wiedziała, że zawiesił na niej swoje błękitne jak niebo oczy, co sprawiało, że czuła się co najmniej niekomfortowo. 

- Co tam? - spytał po kilku sekundach ciszy, podczas których zdążył się jej dokładnie przyjrzeć.

Długie, brązowe włosy. Bystre, duże, zielono-żółte oczy. Usta, które zdają się czekać, aż ktoś je pocałuje. Spojrzała na niego, przybliżyła głowę, dalej patrząc mu w oczy.

- Posłuchaj mnie. To, że siedzimy razem w autobusie nie znaczy, że musimy ze sobą rozmawiać. Umówmy się tak, że jak dojedziemy do szkoły wyjdziesz z autobusu i zapomnisz, że ta rozmowa w ogóle istniała - wyszeptała dziewczyna przez zęby. Chłopak pokiwał lekko głową patrząc w jej oczy, którymi chciała go przestraszyć, ale na niego to nie podziałało. Przed chwilą usłyszał najpiękniejszy dźwięk, jaki mógł kiedykolwiek usłyszeć - jej głos. Nawet szeptem i z wyraźnym niezadowoleniem brzmiał cudownie. 

Dotarli do szkoły nie odzywając się do siebie. Autobus się zatrzymał, wszystko poszło zgodnie z jej planem. Od razu udała się do swojej szafki, gdzie mogła odetchnąć z ulgą. Wiedziała, że to nie jest jeszcze koniec. 

- Cześć mała.

Obróciła głowę i zauważyła długowłosą blondynkę, której włosy w niektórych miejscach pokryte były krwisto czerwoną lub turkusową farbą. Uśmiech nigdy nie schodził z jej twarzy. Niebieskie oczy z nieco zwiększonymi źrenicami. Opierała rękę o drzwiczki od szkolnej szafki swojej młodszej przyjaciółki. Ubrana w to, co zawsze. Stare glany, spodnie w czerwoną kratę, czarna koszulka i skórzana kurtka. 

- Gdzie byłaś? - spytała brunetka biorąc książkę od angielskiego i zamknęła szafkę. - Znowu brałaś? Jasne, że brałaś. Widać po oczach.
- Oj tam, narzekasz tylko. W ogóle, widziałam, że jest tu jakiś nowy koleś. Wygląda jak my. Nie powiem, całkiem niezły jest - powiedziała patrząc przed siebie. Na ławce na dziedzińcu siedział właśnie on. Spojrzał na nich. Zielonooka szarpnęła przyjaciółką w stronę ławki, na której zawsze siedzieli z resztą "swoich".
- Kiedy go zauważyłaś?
- Jak wychodziliście z autobusu. Alice, kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć, że masz takiego fajnego kolegę?
- Zamknij się, ja nawet nie znam jego imienia. Przez to, że nie było Was w autobusie musiał siedzieć koło mnie - wyszeptała do niej kiedy zbliżały się do znajomych. 
- I nie znasz jego imienia?!
- Cicho! - uciszyła niebieskooką. Szybkim ruchem odwróciła się by spojrzeć na tego chłopaka. Nie było go. - Kurwa.

Blondynka usiadła koło Johny'ego. To on był jakby prezesem tej całej zgrai. Alice traktowała go jak ojca, którego nie w rzeczywistości nie miała. Zginął tydzień po jej narodzinach. Był wojskowym, został postrzelony. Dziewczyna pamięta go tylko ze zdjęć. Dla Johny'ego była oczkiem w głowie. Tak, można powiedzieć, że gdyby ktoś jej podskoczył, nie pożyłby długo. Wystarczyłoby jedno słowo do taty, słodkie oczka i cała ekipa stanęłaby za nią murem. Była tam najmłodsza, więc co się dziwić. Kornelia wyjęła paczkę fajek, poczęstowała znajomych i zapalili.

- Fu! Wynocha z tym dymem! - powiedziała Alice zakrywając usta dłonią i drugą starając się odpędzić te szare chmury. Odsunęła się, by odwrócić na pięcie i odejść.
- Gdzie idziesz? - zapytał Johny.
- Zaraz wrócę, zgłodniałam. 

Dziewczyna podeszła do automatu wpatrując się w zawartość maszyny. Paluszki, chipsy, różnego rodzaju batony. Myślała o tym chłopaku. Ciekawe czy usłyszał, że o nim rozmawiały. Miała nadzieję, że nie. Wrzuciła monetę. On jest dziwny. Widziała na jego rękach kilka blizn. Może z nim pogada. Wydukała odpowiedni kod. Nie może z nim rozmawiać. Nie chce. On zawrócił jej w głowie. Kiedy się o tym dowie może to wykorzystać. A na to nie może sobie pozwolić. Nie może znów dać się wykorzystać. Sięgnęła ręką i wyjęła orzechowy wafelek w mlecznej czekoladzie. Uwielbiała przerwy w tej szkole. Były na tyle długie, że mogła odpocząć albo spisać zadanie domowe, pobyć w towarzystwie ludzi, których kochała bardziej niż rodzinę, odetchnąć trochę, odizolować się od tych osób z jej klasy, których tak nie lubiła. Ale nie miała wyboru, musiała z nimi przebywać. Na szczęście tylko kilka godzin dziennie. Szła wolnym krokiem w stronę starych ławek stojących w cieniu na końcu dziedzińca, więc by się tam dostać trzeba narazić się na spojrzenia wszystkich wokół. Szła przez sam środek trzymając w jednej ręce słodkość, a w drugiej telefon, na którym sprawdzała nieodebrane wiadomości i połączenia. Mama próbowała się z nią skontaktować. "Później oddzwonię". Idąc zdążyła odpisać na kilka esemesów, które dostała. Zbliżając usłyszała kilka śmiechów, które dobrze rozpoznała. To była Kornelia i Philip. Ale był tam jeszcze jeden śmiech, którego nie potrafiła połączyć z nikim z tej ekipy. Czyżby to... 

środa, 22 stycznia 2014

Friend

Dlaczego wszystko się rozmazuje? Nie, poczekaj! NIE! Chcę jeszcze raz na niego spojrzeć, ale go nie widzę. Rozmazał się, stał się niczym doskonały makijaż zmyty przez słone łzy. Łzy, które teraz spływały po mojej twarzy. Zamknęłam oczy, lepiej nic nie widzieć niż musieć patrzeć na jego zniekształconą twarz, jeszcze sekundę temu taką idealną. Opuściłam głowę i zaczęłam się cofać. Chciałam wyjść z tego pomieszczenia, z tego domu. Nie zauważyłam kiedy ostatni krok postawiony na posesji był przy krawędzi. Nie zatrzymałam się. Dopuściłam, by na moją prawą stopę przeniósł się cały ciężar ciała. Ciekawiło mnie co będzie dalej. Co się stanie? Spadłam. A raczej spadałam. Pozwoliłam sobie lekko podnieść powieki. Wokół mnie nie było nic. Nawet kolorów. Spadałam w przepaść czując jak moje serce się rozpada. Rozpada się na miliony kawałków, które jakby szybują ku górze, a tak na prawdę zostają w miejscu, to ja spadam nieustannie w dół. Po chwili tym odłamkom towarzyszą też łzy, które są takie jak ja. Są za słabe, by powiedzieć 'NIE', by chwycić się i nie puszczać. Nim zdążą dotrzeć do mojej bladej skóry oddalają się ode mnie. Wolą uciec. Oh, kochane łzy, dlaczego nie chcecie ze mną zostać? Jesteśmy przyjaciółmi. Przecież jeśli tyle razy się kogoś spotyka, to staje się on przyjacielem, prawda? Kochane łzy, słone łzy, widziałam Was wystarczająco dużo razy, by nazwać Was przyjaciółmi. A teraz odchodzicie ode mnie. Chcę Was złapać, ale moje ręce są za krótkie. Nie karzcie mi patrzeć na Was tym smutnym, pustym wzrokiem. Spadam w otchłań niczego. Nicość pochłania całe moje ciało w swoje macki. To jest przyjemne, nie mam już uczuć. Długie dłonie mojego chirurga powoli i bezboleśnie wyjmują z mojego wnętrza wszystkie uczucia. Nie potrafię się już śmiać, ani płakać. Jestem pustą lalką, której szklane oczy nigdy nie przestaną być zaczerwienione, ubraną w piękną kreację. Jestem piękna. Patrzę na swoje dłonie. Dlaczego są fioletowe i takie chude? Są piękne. Zaraz, gdzie moje nogi? A, tutaj są. Zamiast w dół spojrzałam w górę. Zabawne. Ruszam palcami. Wyglądają jak małe kiełbaski. Jestem głodna. Dlaczego już nie spadam? A może spadam, ale tego po prostu nie zauważam? Bolą mnie oczy. Chcę iść spać. Daj mi zasnąć. Proszę, już nie chcę spadać. Pozwól mi zamknąć oczy, nie chcę, by cały czas były tak pięknie zaszklone jak u porcelanowej lalki. Dotykam włosów. Są miękkie jak poduszka. Położę się na nich i zamknę oczy. Już mam je pod sobą, ale pusty wzrok skierowany mam na przestrzeń przed sobą. Moje oczy są piękne. Czuję to. Ich tęczówki odbijają się w blasku tej pustki. Teraz spadam już bezwładnie. Zimne powietrze rozwiewa moje puszyste niczym pierze włosy, ale ja go nie czuję. Nie czuję tego zimna. Czym jest zimno? Przeciwieństwem ciepła, tak? Czemu czuję je w środku? Czemu jestem zimna? Nie żyję...

Niebieskooki siedział na tym zielonym krześle, w tej sali z numerem 30, w tej niewygodnej pozycji. Ciągle trzymał ją za dłoń. Ciągle miał nadzieję, że go słyszy. Że nie jest tak źle, jak przewidują lekarze. Nie miał pojęcia, że tak ważne jest dla niej to, co on mówi. Chociaż jeszcze nie wiedziała, że to on, to dzięki niemu dowiadywała się tego, co zapomniała. Co wydawało się dla niej czymś zupełnie nowym, pomimo tego, że wiedziała wszystko. Wiedziała, gdzie się znajduje, jakich ludzi mija. Ale nie zdawała sobie sprawy z tego, co spowodowało, że leży w szpitalu. Ona nawet nie wiedziała, że się tam znajduje. Dla niej to wszystko było jakimś chorym żartem, nie wiedziała co jest prawdziwe, co jest wytworem wyobraźni. Ale on jej tej historii nie powie. Na razie zachowa ją w tajemnicy przed nią. Ona potrzebuje czasu, by poznać siebie. A on ciągle mówił. Opowiadał jej różne historie.

Leże w łóżku. Czuję jak głowa powoli wtapia się w miękką poduszkę, zdaje się, że zaraz zniknie. Czuję ciepło na całym ciele, zapach świeżo wypranej pościeli, pod którą się znajduję. Tak właściwie to gdzie jestem? Czy to takie ważne? Przecież poznaję ten zapach. Moja głowa już prawie utonęła w poduszce ale zdążyłam podnieść się, by zacząć kolejny dzień, tak jak gdyby nic. Rozglądam się po pomieszczeniu. Na ścianie po lewej stronie ode mnie obszerne okno, przez które nieśmiało jeszcze przenikają przez śnieżno-białą firankę leniwe, poranne promienie słońca. Łóżko, na którym aktualnie siedzę znajduje się dokładnie na środku. Przed sobą widzę tablicę korkową, która od razu mnie zainteresowała. Wstałam i podeszłam do wiszącej na ścianie płaskiej powierzchni ze słomy. To co tam zobaczyłam było dla mnie odpowiedzią na wszystko. Moje pierwsze piórko, kartka z wierszem, kilka przypinek, moje amatorskie rysunki m.in jeżyk punk, kot na motorku; zdjęcie z moją przyjaciółką, plan lekcji, kilka bazgrołów i śmieci. Zaśmiałam się. Zawsze dbałam o to, by moja tablica korkowa wyglądała tak by odzwierciedlała aktualną mnie. Raz były to rysunki szubienic, tabletek i tego typu spraw, a innym razem pełne koloru portrety i zabawne zdjęcia. Szalona piętnastolatka i te wahania nastrojów. Kierując się do drzwi mijałam lustro, do którego postanowiłam zajrzeć. Stałam właśnie przed zwierciadłem, w którym wyglądałam po prostu okropnie. Zmęczona twarz, włosy w totalnym nieładzie. Szpitalna sukieneczka. Biały materiał w czarne kropeczki. Znowu jestem duchem. Tym razem podeszłam do tego trochę bardziej ludzko, pomimo tego, że istnienie w takiej postaci nie jest charakterystyczną cechą ludzi. Może to i lepiej, że nikt nie widzi jak teraz wyglądam. Wyszłam z pokoju i skierowałam się schodami w dół. Ha, przecież już tu byłam. W kuchni spotkałam tą, którą tak bardzo chciałam zobaczyć.

- O, kochanie, już wstałaś! Chcesz naleśniczka?

Serce podeszło mi do gardła. Przestałam oddychać, jeżeli w ogóle wcześniej oddychałam. Otworzyłam usta by coś powiedzieć, kiedy poczułam przewroty w żołądku i przede mną, a tak na prawdę ze mnie wyszła dziewczyna, którą już widziałam. A nawet miałam przyjemność nią być. Całe moje ciało jakby na znak rozluźniło się, odetchnęłam z ulgą. 

- Nie zdążę zjeść, mamo. Jestem już spóźniona. 

Wzięła jabłko i wyszła z domu. Postanowiłam pójść za nią. Wsiadła do szkolnego autobusu. Tak, to chyba był szkolny autobus. Weszłam za nią i usiadłam na oparciu jednego z miejsc. Jechaliśmy do szkoły. Spojrzałam na "siebie". Przedostatnie siedzenia, opiera nogę o krzesło, na którego oparciu siedzę. Kolorowe końcówki włosów teraz wygięte każda w inną stronę, czarne, podarte spodnie, koszulka w jakimś czarno-białym emotikonem. Siedziała sama, mając w uszach słuchawki i patrząc w dal przez okno. Nie wiem co wtedy czuła, ale było mi jej trochę żal. Dobrze znała drogę prowadzącą od jej domu do budynku szkoły. Inaczej nie zareagowałaby w ten sposób, kiedy drzwi otworzyły się w teoretycznie złym momencie. Spojrzała na wejście, w którym po chwili pojawił się chłopak podobnej postury do niej. Szczupły, ubrany na czarno. Rozglądnął się po całym pojeździe by znaleźć miejsce, na którym mógłby usiąść. Ich spojrzenia się spotkały. Ona szybko przeniosła swój wzrok na czerwony materiał, którym obite były siedzenia. Nie mogła dopuścić, żeby pomyślał sobie, że ją obchodzi. Nawet odrobinę. Za wiele przeszła, by teraz musieć znosić to wszystko po raz kolejny. Uśmiechnął się. Ruszył przez cały autobus spotykając się z ciekawskimi jego osoby spojrzeniami. Zatrzymał się dopiero koło jej miejsca, obrócił na pięcie o 90 stopni. Spojrzała na niego, jak mogła nie spojrzeć. Przecież nie znała kolesia, mógł jej ukraść torbę czy coś. Po raz kolejny ich oczy były na jednej, wspólnej drodze. 

- Wolne? 

wtorek, 21 stycznia 2014

Chance

Po raz kolejny próbuję otworzyć oczy, może tym razem zobaczę tego mężczyznę. Nadal jednak moje wysiłki na nic się nie zdają, więc zrezygnowana rozglądam się po tej głębokiej czerni. Może sobie coś zanucę? Bo śpiewać raczej nie potrafię, a jeżeli jest tu ktoś, to lepiej, żeby nie umarł od mojego wycia. Wybieram losową melodię i zaczynam nucić. Całym ciałem - o ile je mam - wczuwam się w jej rytm i nawet nie zauważam kiedy głos, który przez cały czas do mnie mówił, ucicha. Otwieram oczy. Bez żadnego oporu, bez trudu. Ale to co widzę to nie zielona pościel i pidżama w kropki. Przez kilka sekund staram się przyzwyczaić moje oczy do tego skupiska kolorów. To nie jest nieograniczona biel czy głęboka czerń. Znajduję się na ulicy, na środku jezdni. Stoję dokładnie naprzeciwko dużego, jednorodzinnego domu. Jednopiętrowy, beżowy budynek ogrodzony brązowym, metalowym płotem. W obszernym ogrodzie znajdowała się jakby wiecznie zielona trawa, kilka równie zielonym krzaków, w tym białe róże, o których wspomniał ten mężczyzna. To pewnie jakiś zbieg okoliczności. Droga prowadząca od rzeźbionej furtki do schodów wyłożona była kamieniami o różnych wielkościach i w stonowanych kolorach. Niewiele myśląc ruszyłam w stronę domu. Zaraz, czekaj. Mogę się ruszać? Najwidoczniej tak. Postanowiłam wykorzystać to, że jestem zdolna do panowania nad swoim ciałem. Opuściłam głowę, by spojrzeć na swoje stopy, jednak nie było na nich żadnego rodzaju obuwia. Właśnie szłam do jakiegoś domu, który wydawał mi się tak cholernie znajomy; po zimnym asfalcie, którego to zimna wcale nie czułam, ale wiedziałam, że jest zimny; całkiem boso. Na dodatek jestem ubrana w tą okropną, szpitalną pidżamę, która pewnie odsłania połowę z każdego mojego pośladka. Super, co nie? Nie było tu nikogo, co, moim zdaniem, było jak na razie jedynym plusem całej ten chorej sytuacji. Ciągle szłam. Myślę, że nawet gdybym chciała zawrócić to nie dałabym rady. Te nogi były jakby sztucznie dołączone. Należały do mnie, ale to nie ja nimi kierowałam. Czyli jednak nie mam pełnej władzy nad ciałem. Dobrze chociaż, że mogłam zwiedzić trochę tę okolicę, nawet jeśli będę zmuszona patrzeć na to, co niekoniecznie chcę zobaczyć. Zbliżyłam dłonie do okrągłej gałki przymocowanej do furtki, by ją otworzyć. Nie mam blizn na rękach. Czy to możliwe, że jakimś cudem zniknęły? Chcę złapać gałkę, lecz moja dłoń przez nią przeniknęła. Po prostu fantastycznie - jestem duchem. Nie dość, że nie mam pełnej władzy w nogach to jeszcze nie mogę niczego dotknąć. W momencie, w którym ja użalałam się nad swoim dotychczasowym losem reszta mojego ciała postanowiła po prostu przeniknąć przez metalową konstrukcję kierując się w stronę posesji. Z każdym krokiem coraz głośniej słyszałam dźwięki dobiegające stamtąd. Wdrapałam się po schodach uważnie patrząc na każdy mijany detal, jakbym chciała później zrobić ich idealną kopię. Zawiał lekki wiatr, który wprowadził wiszące przed głównymi drzwiami dzwonki w ruch. Jak dobrze jest usłyszeć coś innego niż ten męski głos, na który byłam skazana. I tak jakby na zawołanie pojawił się on. Był cicho, a potem robił się coraz to głośniejszy. Weszłam do środka próbując nie zwracać uwagi na ten dźwięk. Zrobiło się cieplej. Stałam teraz po drugiej stronie tych masywnych drzwi. Przed sobą miałam podłużny hol, a obok schody prowadzące na pierwsze piętro. Nie miałam pojęcia skąd, ale byłam niemalże w stu procentach przekonana, że pierwsze drzwi na prawo na górze to łazienka. Przecież nigdy wcześniej nie widziałam tego domu. Więc dlaczego byłam taka pewna swego? Wkroczyłam do salonu i zobaczyłam ją, siedzącą na bordowym fotelu, wlepiającą swoje zmęczone, brązowe jak czekolada oczy w ekran telewizora, na którym co jakiś czas ukazywały się uśmiechnięte twarze wywołujące podobną reakcję u niej - tej starszej kobiety. Przez moment przeszła mi przez głowę myśl, że może mnie zauważyć. Ale przecież jestem duchem ubranym tylko w szpitalną pidżamę.

- Pamiętam, jaka wtedy byłaś zdenerwowana. Musiałem za Ciebie otworzyć ten list, za bardzo trzęsły Ci się ręce. Tak bardzo chciałaś się dostać do tej szkoły. Pamiętam Twój wyraz twarzy, ten piękny uśmiech, na który tak uwielbiałem patrzeć, kiedy przeczytałem, że Ci się udało. Pomimo mrozu na zewnątrz i chłodu w moim pokoju Ty nie pozwoliłaś, by było nam zimno. Wtulałaś się w mój tors i całowałaś mnie namiętnie. Nawet nie wiem jak to opisać - zaśmiał się. - Usiedliśmy na mojej kanapie, a Ty nie puściłaś mnie nawet na sekundę. Siedzieliśmy wtuleni w siebie. Pamiętam, jak prawie płakałaś od nadmiaru emocji. Stwierdziłem, że może warto wpaść do Twojej mamy, co by się tak nie martwiła. Od razu zerwałaś się z miejsca i już prawie biegłaś tam bez kurtki i butów, ale jakimś cudem udało mi się Ciebie uspokoić.

Patrzę na zdjęcia. Mnóstwo fotografii w różnych ramkach stojących nad kominkiem. Na każdym z nich widnieją szczęśliwi ludzie. Uśmiechają się, więc są szczęśliwi, prawda? Z sąsiadującego z salonem pokoju dopływają do mnie fale boskiego zapachu. Nie musiałam patrzeć, co robi. Wiedziałam, że to ciasto marchewkowe. Co to było za miejsce, że czułam się w nim jakbym znała każdy jego kąt, nie było zapachu, którego bym nie znała? Postanowiłam wejść do kuchni, popatrzeć na tą kobietę przy pracy. Ciekawiło mnie to, chociaż jej nie znałam. Pewnie każdy na moim miejscy miałby okropne wyrzuty sumienia. Stoję w jakimś obcym domu kompletnie niezauważona oglądając jak starsza kobieta przygotowuje mój ulubiony deser. Ale nie ja. Czułam się tutaj bezpiecznie. Rozglądałam się po pomieszczeniu co jakiś czas spoglądając na czarnowłosą kucharkę. Z radia płynęły dźwięki spokojnej melodii, gdy nagle usłyszałam trzask drzwi i dwa śmiechy. Odwróciłam się w momencie, gdy do pomieszczenia wpadła dwójka wyraźnie zadowolonych, młodych ludzi. Dziewczyna i chłopak, na oko 20-latkowie. Spojrzałam na nią jak na odbicie w lustrze. Włosy sięgające lekko ponad pas. Były brązowe, a ich końcówki w każdym kosmyku były innego koloru. Ubrana w czerwone trampki, czarne leginsy pełne agrafek różnych rozmiarów, koszula w czerwono-czarną kratę, a pod nią koszulka zapewne jakiegoś zespołu, ale kompletnie nie potrafiłam rozpoznać. To byłam ja? Przeniosłam wzrok na moje włosy by ocenić ich obecny stan. Jednak zauważyłam brak jakichkolwiek innych kolorów niż brąz, którym pokryte były one on czubka głowy po zdrowe końcówki. Jakim cudem dziewczyna stojące przede mną i mówiąca jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa do tej starszej kobiety; mogła być mną? Dopiero teraz zauważyłam, że ramieniem obejmuje ją jakiś chłopak. Spojrzałam ja jego czarne trampki, dziurawe jeansy, skórzaną kurtkę, na jego szczęśliwą twarz, wyraźnie zakochane, błękitne oczy, usta, które pod wpływem jakiegoś bezwarunkowego odruchu wykrzywiały się w ten uśmiech, którego ja od tak dawna nie miałam na swoich ustach. Jego niedbale postawione do góry włosy, które prosiły się by je dotknąć. Dziewczyna skakała i mówiła coś do kobiety, która najwyraźniej była z tego powodu zadowolona. Słyszałam słowa, ale nie rozumiałam ich. W głowie trochę szumiał mi głos tego mężczyzny. Przyglądałam się im dopóki ten chłopak się nie odezwał. Usłyszałam jego głos, który tak bardzo znałam. Poczekaj, próbuję połączyć fakty. Jeżeli to jestem ja, to jest mój chłopak, to mężczyzna, który cały czas do mnie mówi to mój... Mąż?

niedziela, 19 stycznia 2014

Desire

Brunetka stała jak wryta przed chłopakiem, do którego już od dawna czuła coś więcej niż przyjaźń. Patrzyła na niego teraz tak jakoś inaczej. Wcześniej był dla niej przyjacielem, do którego żywiła skryte uczucia. W tym momencie spojrzała na niego od nowa. Jego trampki, brudne, znoszone. Chciała, by te trampki na jego stopach towarzyszyły mu zawsze wtedy, kiedy będzie z nią. Wytarte jeansy, w których tylną kieszeń tak bardzo chciała włożyć dłoń wtulając się w jego tors. Czerwona koszula w kratę, w niektórych miejscach podarta. Ona wiedziała dlaczego jest podarta. Ale teraz on mówił jej, że ją kocha i to było najważniejsze. Jego spuszczona głowa wlepiająca wzrok w jej buty. Mimo to dokładnie widziała jego całą twarz. Usta wypowiadające słowa, które zatrzymały jej serce, by mogło po chwili bić jak szalone. Usta, które pragnęła dotknąć swoimi, na które spojrzenia sprawiały lekki ból, że nie może tego zrobić. Jego oczy. To w jego oczach najbardziej się zakochała. Kochała w nie patrzeć, ale często przyłapywała się, że robi to za długo, że on może zacząć coś podejrzewać, że jak dowie się co ona czuje ich przyjaźń przestanie istnieć. Jego oczy, w których widziała bezchmurne niebo. Piękne, błękitne oczy. Włosy postawione do góry, którymi tak lubiła się bawić. Oczywiście pozwalała sobie tylko na mierzwienie ich od czasu do czasu. Dotykanie ich sprawiało, że jej ręce dostawały lekkich ciarek. I to teraz przed nią stała miłość jej życia, która właśnie mówiła, że ją kocha. Myślała, że śni, że to się nie dzieje na prawdę. Ale przecież stał tuż przed nią i przemawiał do niej.

- Jared...
- Wiem, to głupie, mogłem tego nie mówić - rzucił szybko ze stresem w głosie, obrócił się na pięcie i miał zamiar iść, ale zielonooka złapała go za rękę.
- Nie. To wcale nie jest głupie.

Podeszła do niego na lekko chwiejnych nogach. Skoro on czuje do niej to samo co ona do niego, to nie będzie miał nic przeciwko. Dalej trzymała go za rękę, ale stała już przed nim, patrzącym prosto w jej oczy. Już zapomniała, co chciała powiedzieć. Zdążyła utonąć w głębi tego błękitu. Przecież miała w głowie taką piękną wypowiedź. Chciała mu powiedzieć, że ona też to czuje, że to nie jest nieodwzajemnione. Dlaczego nie mogła tego z siebie wydusić? Zadziałała spontanicznie. Zbliżyła się do niego by w końcu zdecydowanym ruchem wtulić się w jego tors. Czuła to. Zakochiwała się jeszcze bardziej. Po tym wszystkim, tych skrywanych uczuciach, tych dokładnie przemyślanych ruchach, byleby się nie wydało. Tak bardzo bała się mu powiedzieć, że nie zauważała, że on daje ciche znaki. A teraz? Teraz jest w objęciach mężczyzny swojego życia, czuje przyspieszone bicie jego serca, jego nierównomierny oddech. Czuje jak jego dłonie gładzą jej plecy, jak jego głowa opiera się o jej.

- Jared?

Odsunął się od niej na kilka centymetrów, by móc spokojnie objąć wzrokiem całą jej twarz.

- Tak?
- Kocham Cię - powiedziała szeptem, ale na tyle głośno, by to usłyszał.

Jego źrenice się rozszerzyły, serce biło jeszcze mocniej i głośniej. Zdaje się, że zaraz wyleci z jego piersi jak z procy. Teraz już wiedział. Zrobi to, o czym marzył od dawna. Powoli, lecz stanowczo, zbliżał swoją twarz do jej. Ona też nie stała w bezruchu. Oboje tego chcieli. Wiedzieli, że już za sekundę się to stanie. Obydwa serca tańczyły ze sobą w tym samym rytmie. Niebieskooki objął jej talię by zbliżyć ją ku sobie i w końcu złączyć się z nią w pocałunku. Pierwszym i najpiękniejszym. Stali w parku wieczorną porą. Lekkie blask latarni oświetlał dwie postacie, które jeszcze moment temu byli dla siebie tylko przyjaciółmi, a teraz uwalniają uczucia, które zalegały w nich od dawna. To była tylko chwila, ale oboje chcieli, by to trwało znacznie dłużej. Starali się jak najbardziej chłonąć wszystko co mogą, napawać się tą bliskością. Po pocałunku spojrzeli na siebie. Obojgu serce jeszcze biło z wrażenie, z powodu tych wszystkich emocji. Nagle zrobiło się chłodno. Powiedział, że odprowadzi ją do domu. Kiwnęła głową i ruszyła przed siebie. On odwrócił się i poszedł za nią szybszym krokiem, by móc w końcu spleść swoją dłoń z jej. Każdy jego dotyk sprawiał, że pragnęła go jeszcze bardziej, ale wiedziała, że jest za wcześnie, by przejść do następnego etapu. Znowu poczuła tak bardzo jej znane ciarki bawiące się w berka na jej całej ręce. Co on miał w sobie, że wywoływał u niej takie reakcje? Szli wolnym krokie w stronę budynku prakycznie nic nie mówiąc. Choć każde z nich chciało przekazać drugiej osobie tyle informacji, nikt nie wiedział jak zacząć. Tak na prawdę wiedzieli o sobie niemalże wszystko, ale pomimo to nie mieli pojęcia co uwielbiają jadać na śniadanie, jaki jest ich ulubiony zapach żelu pod prysznic czy wolą spać na prawym czy na lewym boku. Przyjaźnili się kilka lat, a teraz zachowują się jakby dopiero co poznali swoje imiona. Stoją teraz przed metalową bramą oddzielającą uliczny zgiełk, który od zawsze panował na ulicach Los Angeles; od spokojnego ogniska domowego rodziny Foster. Nagle zaczęło padać. Nie tak gwałtownie, ale w przeciągu kilku minut droga zaczynała zbierać wodę w żłobieniach pomiędzy jezdnią a chodnikiem. Ale im to nie przeszkadzało. Stali dalej. On trzymał ją delikatnie za nadgarstki, na których można było poczuć liczne blizny. Ale nie to jest teraz najważniejsze. Jedną ręką zdjął przemoczony kosmyk włosów z jej mokrej od deszczu twarzy, by móc spojrzeć na nią ostatni raz w tym dniu.

- Zawsze chciałem całować się z Tobą podczas deszczu.
- Teraz masz okazję.

Było ciemno i pusto, ale nawet jakby znajdował się tu jakiś człowiek pewnie nie zauważyłby ich. Pomimo chłodu było im ciepło. Stali złączeni ze sobą, kolejny raz doznając tych samych emocji. Widzieli, że nie może to trwać wiecznie, że ona musi wracać.

- Jesteś najpiękniejszą kobietą jaką kiedykolwiek spotkałem - powiedział mając na twarzy ten uśmiech, który ona tak uwielbiała - prawdziwy.

sobota, 18 stycznia 2014

Birth

- Alice.. Alice, proszę, obudź się. Nie możesz mnie teraz zostawić.. Alice!

Widzę tylko biel, nieograniczoną i zmierzającą niemalże donikąd. Pustym wzrokiem patrzę się w dal mając w głowie całkowitą pustkę. Nie wiem jak się nazywam i co złego zrobiłam, że się tutaj znajduję. Chcę spojrzeć na moje stopy, na których wydaję mi się, zawsze miałam trampki. Jednak ku mojemu zdziwieniu nie mogę 
ruszyć głową. Panuję tylko nad oczami, czuję ich ruch w oczodołach, widzę to, co one. Przez moment przez głowę przechodzi mi myśl, że nie mam stóp, że na moich nogach nie ma żadnych jeansów, że nie mam nawet kończyn. Szybko jednak pozbywam się obaw. W mojej głowie teraz zamiast różnego rodzaju wymysłów słyszę ciche wołanie. Tak mi się wydaje, że to wołanie. Męski głos wymawiający czyjeś imię i pojedyncze wyrazy. Z trudem jednak udaje mi się rozpoznać co to za słowa więc staram się z całych sił skupić na tym tonie. Tak, to działa. Teraz mogę dokładnie usłyszeć, co ten mężczyzna mówi. Alice... Kim jest Alice? I kolejna spontaniczna myśl postanowiła przebrnąć przez mój umysł. To ja. Przecież poza mną nie ma tu nikogo. Znaczy, tak mi się wydaję, że nikogo nie ma. Nie mogę ruszyć głową, więc nie wiem co jest za mną. Zapewne ta sama gęsta biel, w której zdaję się pływać. Pomimo tego, że moja uwaga przestała skupiać się na tym głosie, on jednak stawał się głośniejszy i wyraźniejszy. Czułam jakby osoba, która wypowiada te słowa stała tuż obok, blisko, ale zarazem daleko. Przecież tu nikogo nie ma, dziewczyno, opamiętaj się. Z całch sił chcę zagłuszyć ten dźwięk, ale on jakby na przekór jest coraz to donośniejszy. Zaczyna mnie boleć od tego głowa. I ta biel. Pewnie nie raz widzieliście gdzieś w filmie lub różnorakich czasopismach dla wielbicieli wnętrz; przestrzenne pokoje, w których dominuje właśnie ten kolor. Nienagannie czyste podłogi, posiadające brak jakichkolwiek śladów użytkowania poduszki, kanapy, na których mimo tego, że nakręcone zostało wiele scen, są jakby dopiero co wyjęte z magazynu. Ta biel, na którą jestem zmuszona patrzeć, nijak nie przypomina tej, nad którą aż miło zawiesić oko. Ten kolor jest nie do zniesienia. Desperacko próbuję wyszukać w niej coś, co po prostu nie byłoby białe. Aż nagle wpadam na świetny pomysł. A nawet genialny. Postanowiłam zamknąć oczy. Przecież mogłam mrugać więc opuszczenie powiek na czas dłuższy niż setna sekundy nie będzie większym problemem. Objęłam jeszcze raz wzrokiem tą nieskończoność, którą byłam w stanie objąć i pozwoliłam by moje oczy doznały nowego doświadczenia. Tym razem nieprzenikniona czerń zalała całe moje pole widzenia, ale podobało mi się to. Napawałam się tym uczuciem jak pudełkiem lodów o smaku kiwi w gorący, letni dzień; jak kubkiem parującego kakao w zimowy wieczór. Mogłabym czerpać to, co mogłam cały czas, ale głosy, które docierały do moich uszu, jednak mi na to nie pozwoliły. Westchnęłam i próbowałam otworzyć oczy, ale jakby zapomniałam jak to się robi. Tym razem rolę oczu przejęły narządy słuchu. Słyszałam teraz wszystko tak dokładnie jakby znajdowało się tuż obok. I znowu ten tajemniczy mężczyzna. Wziąż wołał. Dużo mówił. To chyba były jakieś opowiadania, wspomnienia. Rozmawiał z kimś, ale druga osoba nie odpowiadała. I po raz kolejny Alice. Nie zapomnę tego imienia do końca moich dni. Chyba, że już nie żyję. Czuję, jak ktoś łapie mnie za rękę. Zaraz, co? Czy ja czuję? Czuję czyiś dotyk. Ale w dalszym ciągu nie mam panowania nad moim ciałem. Moja prawa, delikatna dłoń spoczywa w męskich dłoniach gładzących ją co jakiś czas. Jestem bezpieczna. Dlaczego tak myślę? Przecież to może być ktoś, kto chce mi zrobić krzywde. Nie znam tego człowieka, ale on zna moje imię. Tak, teraz jestem pewna, że mam na imię Alice. Doskonale słyszę jak głos dobiega z prawej strony. Z całej siły staram się ruszyć palcami, dać jakiś znak życia. Niestety na próżno. Zrezygnowana wzdycham i otwieram oczy, a raczej je uchylam. To, co widzę po prostu mąci mi w głowie. W jednej chwili znajduję się w czymś, co nie przypomina tak na prawdę nic, a w drugiej leżę. Chyba leżę, niewiele widzę przez szparę, którą udało mi się osiągnąć. Oliwkowy materiał, białe chyba rękawy w kropki, małe i czarne. Nic po za tym nie mogę dostrzec, więc ponownie wracam do mojej kochanej czerni. Ale jeszcze raz postanawiam spróbować otworzyć oczy, ruszyć ręką albo dać znać, że żyję, żeby ten mężczyzna, kimkolwiek jest, nie odchodził. Czemu chciałam jego obecności? Czyżby w przeszłości łączyły mnie z nim jakieś więzy? Nic nie pamiętam, co się stało. To tak jakbym urodziła się już dorosła. Myślę, że jestem dorosła...


Brunet siedział w sali już kolejną godzinę nie zamykając ust ani na sekundę. Chciał, by do niego wróciła. Nie mógł znieść myśli, że wtedy go nie było. Karcił się wciąż, że gdyby tam był to wszystko potoczyło by się inaczej, nie musiałby tu teraz siedzieć i rozmawiać to leżącej w szpitalnym łóżku dziewczynie. Dlaczego nie zabronił jej tam iść? Starał się nie myśleć o tym, skupiał myśli na wspomnieniach związanych z nim i z nią. Wszystkie te chwile na pozór były piękne, ale w każdej historii można było doszukiwać się odrobiny goryczy. Na szczęście wybierał tylko te, w których było jej jak najmniej. 

- Pamiętasz ten czerwcowy wieczór? - mówił już prawie osiągając szczyt stłumionych w nim emocji. - W parku. Szliśmy na nasz już chyba tysięczny spacer, a ja od samego rana wiedziałem, co chcę powiedzieć. Byłem taki zestresowany, że zużyłem cały dezodorant, by tego nie było po mnie widać - zaśmiał się. 
- Pamiętam, jak szliśmy koło tych barwnych krzaków róż, obok których zawsze uwielbiałaś przechodzić. Im dłużej trzymałem moje uczucia w sobie tym trudniej było mi je wyznać. Aż w końcu wyszło to samo tak z siebie...

Delikatnie dotknął opuszkami palców jej bladej i gładkiej skóry na twarzy, przejeżdżał palcami po jej długich, brązowych włosach. Uśmiechał się do siebie na samą myśl o tym dniu. Już od dawna planował jej to powiedzieć. Wyglądała wtedy olśniewająco, z resztą, dla niego była najpiękniejszą kobietą na świecie. Dokładnie pamiętał w co była ubrana. Letnia, kolorowa sukienka a na to kurtka z ciemnego jeansu sięgająca do pasa. Jej długie i zgrabne nogi zakończone były balerinami w kolorze nakrycia. Falowane włosy opadały delikatnie na jej ramiona kończąc się równo z dolnym szwem kurtki. Szli tak jak zawsze, tą samą drogą. On wiedział w którym momencie ma zacząć, miał wszystko idealnie dopracowane. Zatrzymał się nagle przy krzaku białych róż. Ona zauważyła to chwilę potem i podeszła do niego pytając się czy wszystko w porządku. Spojrzał w jej oczy. Jej piękne, kocie oczy, w których tak utonął. Spuścił jednak wzrok, bo patrząc na nią zapominał by oddychać a co dopiero by coś powiedzieć. W końcu się przemógł, mówią 'lepiej późno niż wcale' a było wystarczająco późno, by jeszcze dalej trzymać w sobie to wszytko. Chciał ją objąć, poczuć smak jej ust, spleść swoją dłoń z jej dłonią, przejechać palcami wzdłuż pleców, móc jej powiedzieć, że przez nią niemalże nie sypia, jest jego pierwszą i ostatnią myślą, że ją kocha...

- Alice, ja...
- Źle się czujesz?
- Nie... Ja... - wziął głęboki oddech i zaczął. - Wyobraź sobie, że spotykasz się z chłopakiem, który Ci się podoba. Ale nie spotykacie się jak para, jesteście znajomymi, przyjaciółmi. Każdego dnia coraz bardziej się w nim zakochujesz, coraz bardziej go pragniesz. Chcesz doknąć każdy centymetr jego ciała, poczuć smak jego ust, ciepło jego dłoni. Przez niego nie możesz jeść, spać, normalnie funkcjonować - mówił wbijając wzrok w czubki jej butów. - A teraz wyobraź sobie, że jesteś z tym chłopakiem w parku, przy krzaku jego ulubionego rodzaju kwiatów, on wbija w Ciebie swój wzrok a Ty właśnie mówisz mu historię o tym, jak bardzo go kochasz. Teraz już wiesz jak się czuję.