- Kotki! – krzyknął chłopak rozradowany. – Jejku, małe
kociaki. Jakie słodkie.
Dziewczyna patrzyła jak brunet biegnie do zwierzaków i
klęka przed nimi zaprzyjaźniając się. Stała opierając się o framugę i śmiejąc
się z poczynań ciemnowłosego. Ten po chwili chwycił wszystkie i zwrócił się w
stronę zielonookiej. Minął ją wlepiając wzrok w puszyste kulki na jego rękach i
skierował się w stronę głównego pokoju. Dziewczyna poszła za nim zostawiając
pusty, zdemolowany pokój. Chłopak
położył je na kanapie i usiadł obok nie przerywając zabawy.
- Co my z nimi zrobimy? – spytał uśmiechając się do nich.
- Bo ja wiem – zaczęła zielonooka siadając obok i oparła
głowę o jego ramię – one są małe, trzeba znaleźć ich mamę, zająć się nimi. Nie
mogą tu zostać, chyba, że ktoś będzie codziennie tu przychodzić.
- Możemy przecież przychodzić zamiennie.
Brunetka patrzyła jak kociaki gryzą ruszające się palce
Jareda myśląc co zrobić. Chciała móc zabrać je do domu, ale wiedziała, że nie
może. Z drugiej strony mogliby tu przychodzić codziennie i się nimi zajmować.
Ale jak na razie trzeba je chociaż nakarmić. Zielonooka wstała, na co chłopak
od razu zareagował.
- Gdzie idziesz?
- Po mleko – powiedziała biorąc torebkę – i jakąś karmę.
Zajmij je czymś.
W czasie kiedy dziewczyna była na zakupach Jared
postanowił poszperać w pokoju, w którym znaleźli kociaki. Najpierw znalazł
jakieś pudełko, które można było w łatwy sposób zamknąć, wyciął w nim kilka
dziurek na światło i tlen i włożył tam koty. Jeszcze raz spojrzał na bawiące
się ze sobą trzy małe zwierzątka. Jeden był rudy z czarnymi skarpetkami, drugi
miał szare prążki na białej sierści a trzeci był cały czarny. Ostatni spodobał
mu się najbardziej, może dlatego, że miał niebieskie oczy, kiedy pozostałe były
posiadaczami brązowych. Wziął latarkę i udał się do pomieszczenia. Pachniało tu
trochę ładniej niż w pokoju, w którym Alice znalazła zwłoki. Może tam gdzieś
była ich matka. Szperając w stercie połamanych krzeseł i brudnych szmat chłopak
wpadł na genialny pomysł.
***
- Halo?
- Gdzie jesteś? – spytała kobieta.
- Umm… Jestem u Kornelii. Pomaga mi w matmie – skłamała.
- Wróć przed dwudziestą pierwszą, dobrze?
- Będę w domu punktualnie – rozłączyła się.
Szybkimi ruchami palców poinformowała przyjaciółkę, że
jakby co jest u niej. Podczas gdy jedna dłoń ciężko pracowała dobierając
odpowiednie litery, druga wrzucała do koszyka wszystko co popadnie: kocie
smakołyki, pluszowe myszki, plastikowe piłeczki. Po niespełna pół godzinie
wyszła ze sklepu i udała się w stronę parku. Przed nią jeszcze dziesięć minut spaceru,
więc postanowiła przez chwilę pomyśleć. Na pierwszy plan wskoczył nikt inny jak
Jared. Nie wiedziała co o nim sądzić. Mieszało jej się w głowie. Zdawało jej
się, że jest to chłopak z głową na karku, trzeźwo myślący, a okazuje się, że
wystarczy postawić przed nim kilka kotów i zamienia się w rządnego zabawy
pięciolatka. Na samą myśl o tym na jej twarzy pojawił się uśmiech, którego
nijak nie potrafiła ściągnąć z ust. Była już w parku, kiedy myślała o
przyszłości. O ich przyszłości. Jeżeli w ogóle będzie istnieć. Nigdy nie czuła
do chłopaka czegoś takiego. Wcześniej było to tylko pragnienie poczucia ciepła
męskich ust, silnych dłoni na ciele i chęć bycia lepszą niż koleżanki. Bo o to
wtedy chodziło. Ale z nim jest inaczej. Teraz chce widywać go codziennie nawet
tylko, żeby powiedzieć „cześć”, chce z nim rozmawiać o pogodzie, znać całą jego
historię, czuć na sobie jego wzrok. Zeszła na dół, ale ku jej zdziwieniu w
głównym pomieszczeniu nie było ani ciemnowłosego, ani kotów. Położyła siatkę z
różnościami i torebkę na stole i stanęła przed tunelem wołając Jareda raz,
drugi. Nie ma. Odwróciła się i w tym samym czasie ktoś złapał ją od tyłu
przytrzymując dłonią usta tak, by nie mogła nic z siebie wydusić. Postać
ciągnęła za sobą Alice aż do kuchni, gdzie pozwoliła jej się wyswobodzić.
Dziewczyna ze zdenerwowaniem odwróciła się głową w stronę agresora.
- To nie było śmieszne – uderzyła go otwartą dłonią w
brzuch. Spojrzała na niego zimnym wzrokiem.
- Przepraszam – zaczął – chciałem Ci zrobić niespodziankę
– wskazał ręką w głąb pomieszczenia. Pod ścianą stał duży karton a w nim
ułożone były jakieś stare koce a na nich smacznie spały kociaki. – Pomyślałem,
że to będzie dla nich najlepsze miejsce, będą tu bezpieczne póki…
Nie dokończył, bo dziewczyna złapała go za rękę i
przyciągnęła do siebie. Stali przed kartonem obejmując się.
- Przyniosłam im kilka rzeczy – powiedziała po chwili brunetka. Ruszyła do salonu a chłopak poszedł za nią. – Jakieś miski na
jedzenie i mleko, zabawki.
- Kupiłaś pół sklepu – zaśmiał się Jared.
- Nie mogłam się powstrzymać, przepraszam – powiedziała
robiąc kocie oczka. - Ja będę przychodzić w dni parzyste, Ty w nieparzyste, w
niedziele przychodzimy razem, pasuje?
- Jak ulał – uśmiechnął się.
- Mleko trzeba będzie wymieniać codziennie, póki nie
urosną trzeba będzie też wymieniać karmę. Potem jak przerzucą się na suchą
trzeba będzie tylko dopełniać miski.
- Musiałaś mieć dużo czasu, by to dopracować - uśmiechnął się – ale ja też się nie
leniłem. Mam jeden, mały plan.
- Dowiem się co to za plan? – spytała a chłopak podszedł
do niej.
- Na razie nie – szepnął – muszę spadać, mam coś do
załatwienia - podszedł do niej obejmując ją. – Dasz sobie radę?
- Ja bym nie dała? – uśmiechnęła się. Jared pocałował ją
w czoło i poszedł.
*MIESIĄC PÓŹNIEJ*
- Alice!
Dziewczyna leżała na łóżku, promienie letniego słońca
przedzierały się przez okno i wpadały do jej pokoju. Dzisiaj kończy siedemnaste
urodziny. Spojrzała na ekran telefonu, na którym ku jej zdumieniu nie było ani
jednej nieodebranej wiadomości czy połączenia mimo iż było południe.
Zapomnieli? Owszem, nie wspominała im nic o nadchodzącym święcie, ale gdyby im
na jej chociaż trochę zależało wysłaliby głupie „sto lat”. Ale nie zrobili
nawet takiej banalnej rzeczy. Wstała z rozczarowaniem i udała się w stronę
dobiegającego dźwięku. Usiadła na wysokim, barowym krześle w kuchni i czekała
aż mama przyrządzi jej śniadanie. Po chwili dostała górę naleśników z dekoracją
z cukru pudru, która przedstawiała liczbę „17”. Matka złożyła życzenia córce
dając jej małe pudełko i poszła otworzyć drzwi, do których ktoś się dobijał.
Brunetka wzięła w dłonie opakowanie analizując każdy kąt i myśląc co tam może
się znajdować. Ostrożnie podniosła wieko i jej oczom ukazała się czarna
wyściółka z szparą na pierścionek, ale zamiast biżuterii była tam kostka do
gitary. Nie wierzyła własnym oczom, jej marzenie się spełnia. No, może nie do
końca, bo jak na razie dostała tylko piórko, ale i tak do jej oczu napłynęły
łzy wzruszenia. Po chwili w drzwiach zobaczyła szeroko uśmiechającego się
chłopaka trzymającego za sobą czarną gitarę z czerwoną kokardą. Dziewczyna
zasłoniła usta dłonią, nie wierzyła, że to się dzieje.
- Wszystkiego najlepszego – powiedział i podszedł do
brunetki. Podał jej gitarę a ona chwyciła ją, odłożyła na bok i rzuciła mu się
na szyję.
- Dziękuję – powiedziała patrząc mu w oczy. Nie
przeszkadzało jej to, że była ubrana w krótkie, błękitne spodenki i za dużą
koszulkę z Batmanem. Nie obchodziło jej, że widział ją bez makijażu, z
poczochranymi włosami i że w każdej chwili mógł spojrzeć na jej nogi, których
tak nienawidziła.
- Haha – zaśmiał się – to jeszcze nie koniec
niespodzianek. Masz – podał jej starannie zamkniętą kopertę uśmiechając się.
- Co to?
- Wszystkiego najlepszego – powiedział przytulając ją
jeszcze raz i wyszedł z mieszkania. Jej mama wróciła do domowych zajęć - włączyła radio i zaczęła sprzątać. Dziewczyna stała tam z białą kopertą z
małym, czerwonym serduszkiem z prawym, górnym rogu. Zjadła naleśniki ze smakiem ciągle patrząc na kopertę.
Zastanawiała się co tam jest. Wzięła kopertę w dłonie i powoli ją otworzyła.
Była tam tylko mała karteczka z adresem. Co
on wymyślił?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz