wtorek, 18 lutego 2014

Birthday

- Kotki! – krzyknął chłopak rozradowany. – Jejku, małe kociaki. Jakie słodkie.

Dziewczyna patrzyła jak brunet biegnie do zwierzaków i klęka przed nimi zaprzyjaźniając się. Stała opierając się o framugę i śmiejąc się z poczynań ciemnowłosego. Ten po chwili chwycił wszystkie i zwrócił się w stronę zielonookiej. Minął ją wlepiając wzrok w puszyste kulki na jego rękach i skierował się w stronę głównego pokoju. Dziewczyna poszła za nim zostawiając pusty, zdemolowany pokój.  Chłopak położył je na kanapie i usiadł obok nie przerywając zabawy.

- Co my z nimi zrobimy? – spytał uśmiechając się do nich.
- Bo ja wiem – zaczęła zielonooka siadając obok i oparła głowę o jego ramię – one są małe, trzeba znaleźć ich mamę, zająć się nimi. Nie mogą tu zostać, chyba, że ktoś będzie codziennie tu przychodzić.
- Możemy przecież przychodzić zamiennie.

Brunetka patrzyła jak kociaki gryzą ruszające się palce Jareda myśląc co zrobić. Chciała móc zabrać je do domu, ale wiedziała, że nie może. Z drugiej strony mogliby tu przychodzić codziennie i się nimi zajmować. Ale jak na razie trzeba je chociaż nakarmić. Zielonooka wstała, na co chłopak od razu zareagował.

- Gdzie idziesz?
- Po mleko – powiedziała biorąc torebkę – i jakąś karmę. Zajmij je czymś.

W czasie kiedy dziewczyna była na zakupach Jared postanowił poszperać w pokoju, w którym znaleźli kociaki. Najpierw znalazł jakieś pudełko, które można było w łatwy sposób zamknąć, wyciął w nim kilka dziurek na światło i tlen i włożył tam koty. Jeszcze raz spojrzał na bawiące się ze sobą trzy małe zwierzątka. Jeden był rudy z czarnymi skarpetkami, drugi miał szare prążki na białej sierści a trzeci był cały czarny. Ostatni spodobał mu się najbardziej, może dlatego, że miał niebieskie oczy, kiedy pozostałe były posiadaczami brązowych. Wziął latarkę i udał się do pomieszczenia. Pachniało tu trochę ładniej niż w pokoju, w którym Alice znalazła zwłoki. Może tam gdzieś była ich matka. Szperając w stercie połamanych krzeseł i brudnych szmat chłopak wpadł na genialny pomysł.

***

- Halo?
- Gdzie jesteś? – spytała kobieta.
- Umm… Jestem u Kornelii. Pomaga mi w matmie – skłamała.
- Wróć przed dwudziestą pierwszą, dobrze?
- Będę w domu punktualnie – rozłączyła się.

Szybkimi ruchami palców poinformowała przyjaciółkę, że jakby co jest u niej. Podczas gdy jedna dłoń ciężko pracowała dobierając odpowiednie litery, druga wrzucała do koszyka wszystko co popadnie: kocie smakołyki, pluszowe myszki, plastikowe piłeczki. Po niespełna pół godzinie wyszła ze sklepu i udała się w stronę parku. Przed nią jeszcze dziesięć minut spaceru, więc postanowiła przez chwilę pomyśleć. Na pierwszy plan wskoczył nikt inny jak Jared. Nie wiedziała co o nim sądzić. Mieszało jej się w głowie. Zdawało jej się, że jest to chłopak z głową na karku, trzeźwo myślący, a okazuje się, że wystarczy postawić przed nim kilka kotów i zamienia się w rządnego zabawy pięciolatka. Na samą myśl o tym na jej twarzy pojawił się uśmiech, którego nijak nie potrafiła ściągnąć z ust. Była już w parku, kiedy myślała o przyszłości. O ich przyszłości. Jeżeli w ogóle będzie istnieć. Nigdy nie czuła do chłopaka czegoś takiego. Wcześniej było to tylko pragnienie poczucia ciepła męskich ust, silnych dłoni na ciele i chęć bycia lepszą niż koleżanki. Bo o to wtedy chodziło. Ale z nim jest inaczej. Teraz chce widywać go codziennie nawet tylko, żeby powiedzieć „cześć”, chce z nim rozmawiać o pogodzie, znać całą jego historię, czuć na sobie jego wzrok. Zeszła na dół, ale ku jej zdziwieniu w głównym pomieszczeniu nie było ani ciemnowłosego, ani kotów. Położyła siatkę z różnościami i torebkę na stole i stanęła przed tunelem wołając Jareda raz, drugi. Nie ma. Odwróciła się i w tym samym czasie ktoś złapał ją od tyłu przytrzymując dłonią usta tak, by nie mogła nic z siebie wydusić. Postać ciągnęła za sobą Alice aż do kuchni, gdzie pozwoliła jej się wyswobodzić. Dziewczyna ze zdenerwowaniem odwróciła się głową w stronę agresora.

- To nie było śmieszne – uderzyła go otwartą dłonią w brzuch. Spojrzała na niego zimnym wzrokiem.
- Przepraszam – zaczął – chciałem Ci zrobić niespodziankę – wskazał ręką w głąb pomieszczenia. Pod ścianą stał duży karton a w nim ułożone były jakieś stare koce a na nich smacznie spały kociaki. – Pomyślałem, że to będzie dla nich najlepsze miejsce, będą tu bezpieczne póki…

Nie dokończył, bo dziewczyna złapała go za rękę i przyciągnęła do siebie. Stali przed kartonem obejmując się.

- Przyniosłam im kilka rzeczy – powiedziała po chwili brunetka. Ruszyła do salonu a chłopak poszedł za nią. – Jakieś miski na jedzenie i mleko, zabawki.
- Kupiłaś pół sklepu – zaśmiał się Jared.
- Nie mogłam się powstrzymać, przepraszam – powiedziała robiąc kocie oczka. - Ja będę przychodzić w dni parzyste, Ty w nieparzyste, w niedziele przychodzimy razem, pasuje?
- Jak ulał – uśmiechnął się.
- Mleko trzeba będzie wymieniać codziennie, póki nie urosną trzeba będzie też wymieniać karmę. Potem jak przerzucą się na suchą trzeba będzie tylko dopełniać miski.
- Musiałaś mieć dużo czasu, by to dopracować  - uśmiechnął się – ale ja też się nie leniłem. Mam jeden, mały plan.
- Dowiem się co to za plan? – spytała a chłopak podszedł do niej.
- Na razie nie – szepnął – muszę spadać, mam coś do załatwienia - podszedł do niej obejmując ją. – Dasz sobie radę?
- Ja bym nie dała? – uśmiechnęła się. Jared pocałował ją w czoło i poszedł.

*MIESIĄC PÓŹNIEJ*

- Alice!

Dziewczyna leżała na łóżku, promienie letniego słońca przedzierały się przez okno i wpadały do jej pokoju. Dzisiaj kończy siedemnaste urodziny. Spojrzała na ekran telefonu, na którym ku jej zdumieniu nie było ani jednej nieodebranej wiadomości czy połączenia mimo iż było południe. Zapomnieli? Owszem, nie wspominała im nic o nadchodzącym święcie, ale gdyby im na jej chociaż trochę zależało wysłaliby głupie „sto lat”. Ale nie zrobili nawet takiej banalnej rzeczy. Wstała z rozczarowaniem i udała się w stronę dobiegającego dźwięku. Usiadła na wysokim, barowym krześle w kuchni i czekała aż mama przyrządzi jej śniadanie. Po chwili dostała górę naleśników z dekoracją z cukru pudru, która przedstawiała liczbę „17”. Matka złożyła życzenia córce dając jej małe pudełko i poszła otworzyć drzwi, do których ktoś się dobijał. Brunetka wzięła w dłonie opakowanie analizując każdy kąt i myśląc co tam może się znajdować. Ostrożnie podniosła wieko i jej oczom ukazała się czarna wyściółka z szparą na pierścionek, ale zamiast biżuterii była tam kostka do gitary. Nie wierzyła własnym oczom, jej marzenie się spełnia. No, może nie do końca, bo jak na razie dostała tylko piórko, ale i tak do jej oczu napłynęły łzy wzruszenia. Po chwili w drzwiach zobaczyła szeroko uśmiechającego się chłopaka trzymającego za sobą czarną gitarę z czerwoną kokardą. Dziewczyna zasłoniła usta dłonią, nie wierzyła, że to się dzieje.

- Wszystkiego najlepszego – powiedział i podszedł do brunetki. Podał jej gitarę a ona chwyciła ją, odłożyła na bok i rzuciła mu się na szyję.
- Dziękuję – powiedziała patrząc mu w oczy. Nie przeszkadzało jej to, że była ubrana w krótkie, błękitne spodenki i za dużą koszulkę z Batmanem. Nie obchodziło jej, że widział ją bez makijażu, z poczochranymi włosami i że w każdej chwili mógł spojrzeć na jej nogi, których tak nienawidziła.

- Haha – zaśmiał się – to jeszcze nie koniec niespodzianek. Masz – podał jej starannie zamkniętą kopertę uśmiechając się.
- Co to?
- Wszystkiego najlepszego – powiedział przytulając ją jeszcze raz i wyszedł z mieszkania. Jej mama wróciła do domowych zajęć - włączyła radio i zaczęła sprzątać. Dziewczyna stała tam z białą kopertą z małym, czerwonym serduszkiem z prawym, górnym rogu. Zjadła naleśniki ze smakiem ciągle patrząc na kopertę. Zastanawiała się co tam jest. Wzięła kopertę w dłonie i powoli ją otworzyła. Była tam tylko mała karteczka z adresem. Co on wymyślił?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz